Obrońcy Mariupola – takich bohaterów nie było w Europie od paru pokoleń. Ich heroizm jest z innej epoki. Przeszło 80 dni obrony twierdzy przed bezwzględnym najeźdźcą, z topniejącymi zapasami jedzenia i wody. A przede wszystkim ze świadomością, że to jest walka, z której nieliczni wyjdą żywi czy bez uszkodzeń ciała, co powoduje, że przyszłość staje się już tylko rozpamiętywaniem przeszłości. Z innej epoki jest codzienne opłakiwanie śmierci kolegów poległych tuż obok i bezradne przyglądanie się, jak w prymitywnych warunkach innym amputuje się ręce czy nogi.
Takiej epoki, w której oblężeni bohaterowie będą musieli stawiać opór armii zła, miało już nie być. Ale jest. Rosja ją przywróciła. Wielu zachodnich ekspertów, polityków, wojskowych uważa, że przywróciła czasowo. Bo wojnę w Ukrainie już przegrała. Cały cywilizowany świat kibicuje takiemu rozwiązaniu: i zwycięstwu Ukraińców, i powrotowi do epoki, gdy żołnierze czy sanitariuszki nie musieli podejmować decyzji o heroicznej obronie miast.
Czytaj więcej
Walki zastygają w wojnie pozycyjnej, w której żadna ze stron nie może zdobyć przewagi.
Takie zwycięstwo i taki powrót byłyby też zasługą obrońców Mariupola. Ale czy ci spośród nich, którzy przeżyją, będą się z tego mogli kiedyś w pełni radować? Czy wrócą do swoich rodzin, do swoich miast, do społeczności, które potraktują ich jak bohaterów?
Na razie są jeńcami Rosjan. Nie wiadomo, na jak długo. Nie wiadomo, jaką cenę Rosjanie postawią za ich uwolnienie. Czy realne jest, że wszyscy w niedługiej przyszłości zostaną wymienieni na jeńców rosyjskich? Chciałoby się odpowiedzieć: tak. Ale to raczej mało prawdopodobne.