A potem, zgodnie ze swym zwyczajem, wskazał swoich przeciwników w kolejnym wygranym boju, w tym prezydenta Wołodymyra Zełenskiego. Jak mówił, musiał tym razem walczyć z "lewicą w kraju, międzynarodową lewicą dookoła, brukselskimi biurokratami, wszystkimi pieniędzmi i organizacjami (finansowego potentata) George’a Sorosa, międzynarodowymi mediami głównego nurtu, i wreszcie z prezydentem Ukrainy. Nigdy dotąd nie mieliśmy tylu przeciwników na raz".
Czytaj więcej
- Odnieśliśmy wielkie zwycięstwo. Tak wielkie, że na pewno widać je z Brukseli - powiedział premier Węgier Viktor Orbán, który w przemówieniu po zwycięstwie koalicji Fidesz-KDNP w wyborach parlamentarnych na Węgrzech nawiązał m.in. do krytyki pod swoim adresem ze strony Wołodymyra Zełenskiego, prezydenta Ukrainy.
Natomiast na wiecu zjednoczonej, jak dotąd opozycji, pojawiło się niewielu głęboko rozczarowanych wyborców, którzy wysłuchali jej głównego kandydata, Pétera Márki-Zaya. Wystąpił on sam, bez innych liderów tej formacji, i wskazał, że nie miał szans wygrania na zabetonowanej scenie politycznej i w zderzeniu z machiną wyborczą oraz medialną Fideszu. Pierwsze wypowiedzi byłego premiera Ferenca Gyurcsány’ego oraz szefa Jobbiku Pétera Jakaba, mówiące o „klęsce”, raczej nie wróżą, iż wielobarwny projekt Zjednoczonej Opozycji przetrwa.
Węgrzy głosowali dosłownie w tym samym dniu, gdy cały świat obiegły brutalne i budzące zgrozę zdjęcia z Buczy. Można to zestawienie uznać za symbol, a zarazem prognostyk. Symboliczne jest to, że uwierzyli własnej, proputinowskiej, a zarazem antyukraińskiej propagandzie. A przede wszystkim „kupili” rządową narrację przyjętą po 24 lutego, zgodnie z którą Węgry to „oaza spokoju”, trzymają się z dala od konfliktu, w którym nie są i nie będą stroną. No i nie wyślą swoich chłopaków na front, co zrobiłaby „prąca do wojny” opozycja, gdyby wygrała.