Ofensywy tej skali nie widziano w Europie od II wojny światowej. Dlatego musiało minąć kilkadziesiąt godzin, zanim świat zdał sobie sprawę, jak brutalna jest wojna, którą wypowiedziała Ukrainie Rosja. Po pierwszym szoku przyszedł jednak czas na radykalną rewizję podejścia do Moskwy.
Władimir Putin chciał, aby kampania została zamknięta w dwa tygodnie, po czym Kreml wróciłby do „business as usual" z Zachodem. Tyle że trzymając pod kontrolą Ukrainę, Emmanuel Macron zapowiedział jednak, że to nie jest kalendarz, który przewiduje Zachód. Dla niego rozpoczyna się „bardzo długie" starcie, którego efektem będzie sprowadzenie Rosji do roli kraju-pariasa na obrzeżach cywilizowanego świata i obalenie autorytarnego reżimu Władimira Putina.
Czytaj więcej
Podsycanie dziś antyeuropejskich i antyniemieckich nastrojów w żaden sposób nie leży w polskim interesie.
Do tej pory żaden kraj nie robił tyle, aby podtrzymywać władzę Kremla, co Niemcy. Owszem, po aneksji Krymu Angela Merkel przekonała UE do nałożenia ograniczonych sankcji na Rosję. Ale jednocześnie rozwijała import rosyjskich nośników energii, zapewniając Moskwie stały dopływ funduszy na modernizację armii.
Teraz jednak jej następca, Olaf Scholz, stanął na wysokości zadania. Jednym posunięciem uczynił z Niemiec kraj Europy, który będzie wydawał najwięcej na obronę. Zezwolił na odcięcie czołowych rosyjskich banków od systemu transakcji finansowych SWIFT. Pozwolił na eksport do Ukrainy broni. I zapowiedział, że możliwe są kolejne restrykcje, w tym wstrzymanie importu rosyjskiego gazu i ropy.