To wola tych, którzy chcą władzy w Polskim Związku Piłki Nożnej. Rządy Zbigniewa Bońka i jego ekipy trwały dziewięć lat, w czasie których tortem dzieliła się wciąż ta sama grupa kilkunastu osób. A jest czym się dzielić, bo budżet PZPN waha się w okolicach 300 milionów złotych. Okręgi wojewódzkie zarabiają na organizacji meczów, które zleca im związek, na piłce promują się lokalni działacze rozmaitych partii politycznych i samorządowcy.
Gdyby prezesem został kontrkandydat Kuleszy Marek Koźmiński, popierany po cichu przez Bońka, niewiele by się zmieniło. Rządziliby, a więc i zarabiali, ci sami ludzie i organizacje. Kulesza, sprawny działacz klubowy, obiecał frukty innym i dlatego go poparli. Tylko nieliczni kibice znają nazwiska prezesów federacji piłkarskich Niemiec, Francji, Hiszpanii czy Anglii, bo to nie od nich zależą sukcesy reprezentacji tych krajów. W Polsce funkcja szefa związku jest demonizowana, co często związane jest z osobą prezesa. Kazimierz Górski, Michał Listkiewicz, Grzegorz Lato i Zbigniew Boniek byli osobowościami, nim objęli to stanowisko.
Cezary Kulesza startuje z innego poziomu. Jest byłym piłkarzem ligowym Jagiellonii, przez 11 lat był prezesem tego klubu. Dorobił się fortuny jako założyciel firmy fonograficznej promującej muzykę disco polo. Był wprawdzie wiceprezesem PZPN, ale poza swoim rodzinnym Podlasiem jest raczej mało znany. Teraz to się zmieni i trudno powiedzieć, jak na tym wyjdzie polski futbol.