Jak przy każdym konflikcie obie strony przyjęły własną taktykę negocjacyjną. Zwykle jednak przyjmuje się ją po to, by w imię niezmiennie wyższych racji odpuścić trochę i podpisać porozumienie. Tym razem rząd, w którego ogródku znalazła się piłeczka wrzucona tam przez związkowców, potraktował rozmowy w Radzie Dialogu Społecznego jak wstęp do ostrej konfrontacji. Do 8 kwietnia zostały dwa tygodnie i być może rząd będzie chciał zafundować 14 dni thrillera rodzicom i uczniom (nauczyciele spokojnie to wytrzymają). Poniedziałkowy brak propozycji oznacza bowiem złą wolę. Czy naprawdę wicepremier Beata Szydło spodziewała się, że nauczyciele wycofają się ze swoich postulatów, gdy nie padła żadna nowa propozycja wychodząca im choćby odrobinę naprzeciw? W imię czego miałoby się tak stać? To wszystko znaczy, że rząd jeszcze walczy o rozgromienie Związku Nauczycielstwa Polskiego, cały czas mając nadzieję, że z Solidarnością się dogada, a Forum Związków Zawodowych, jako najmniejsza centrala, będzie musiało się pogodzić z rezultatem. To błędna kalkulacja.
Kolejną rundę rozmów wyznaczono na 1 kwietnia. To dodatkowy czas na propagandę w telewizji publicznej i rzucanie obelg pod adresem szefa ZNP. To także – być może – czas na zmiękczanie Solidarności. Zmieniają się czasy, ale chwyty w rozgrywkach między rządem a protestującymi związkami zawodowymi – nie. Bo przecież hasło do rozpoczęcia głodówki w dzień posiedzenia prezydium RDS nie było przypadkowe. Obrazki ze śpiworami równiutko ułożonymi na materacach w krakowskim kuratorium działają na wyobraźnię. Wyraźnie jednak albo przedstawicielki rządu w RDS wyobraźni nie mają, albo bodźce muszą być silniejsze.
Co jeszcze mogą zrobić nauczycielskie związki, by przekonać rząd, że naprawdę są zdeterminowane? Tu już nie chodzi o to, co powie się do kamery. Tu chodzi o realną skalę szykującego się protestu. Władza może przekonywać obywateli, że referendum odbyło się w mniej niż połowie placówek oświatowych, ale czy to coś da, skoro każdy ma albo dziecko w szkole, albo nauczyciela w rodzinie? Czy pani wicepremier Szydło, zapewniając, że „egzaminy odbędą się na pewno", chce przekonać władze partii i prezesa Kaczyńskiego? Jeśli tak, oznaczałoby to, że zbliżyliśmy się do niebezpiecznej fazy tego konfliktu, kiedy strony nie kalkulują już na zimno własnych szans, tylko poruszają się w metarzeczywistości, wierząc, że jakoś to będzie. Nauczyciele mają jednak prostsze zadanie: muszą tylko wytrwać w związkowej determinacji.
Tego protestu nie da się zagadać, przedstawiając starą propozycję wprowadzenia 5-procentowej podwyżki we wrześniu zamiast w styczniu. Rząd to wie, więc stara się odrzucić piłeczkę, oczekując od związków wspólnego stanowiska, co jest tak prawdopodobne jak dogadanie się Jarosława Kaczyńskiego z Grzegorzem Schetyną. Słaby manewr, bo jako ewentualny powód zerwania rozmów przez rząd nikogo nie przekona.