Bo związaną z nimi psychozę budują nie tylko echa medialne rzadkich i niezbyt masowych wydarzeń, ale przede wszystkim ich nieprzewidywalność. Cóż bowiem łączy indonezyjską wyspę Bali, muzeum Bardo w Tunisie z bulwarem w Nicei czy Berlinem, gdzie ginęli Polacy?
Jeśli pominąć motywację sprawców, to przynajmniej w sensie geograficznym nie ma pomiędzy tymi miejscami żadnego związku. Mapa zamachów jest dość przypadkowa. Dobrym wyjściem jest więc omijanie krajów podwyższonego ryzyka, ale Polacy do niedawna z takich sugestii nie korzystali. Tak bardzo kusiła wyjątkowo korzystna cena usług turystycznych w narażonych na dżihadyzm „destynacjach". Pakowali więc walizki i jechali. Często kompletnie wbrew zdrowemu rozsądkowi. Coś jednak ostatnio w tej kwestii się zmieniło. Zaczęliśmy omijać Egipt, Tunezję czy Turcję. Ponownie odkryliśmy Europę. Portugalię, Chorwację czy Bułgarię. Ceny często porównywalne, a ryzyko zamachów minimalne.