Na całym świecie, także w Polsce, zmiany klimatu odczuwamy już na co dzień. A negatywne efekty degradacji środowiska będą nasilać się coraz bardziej i wszyscy, a przynajmniej większa część społeczeństwa, chcieliby jakoś przeciwdziałać tym zmianom.
Pytanie brzmi: jak? Jeśli przyjmiemy zgodnie z naukową wiedzą, że główną przyczyną zmian klimatu jest intensyfikacja działalności człowieka, to najprościej byłoby ją jakoś ograniczyć. Już obecnie, by zaspokoić wszystkie potrzeby, produkujemy zbyt dużo gazów cieplarnianych i zużywamy zbyt dużo zasobów naszej planety. Raporty ONZ ostrzegają, że ocieplenie klimatu przyspiesza, a jeśli utrzymają się obecne trendy wzrostu konsumpcji, to do 2050 r. będziemy potrzebowali takiej ilości surowców nieodnawialnych, jakiej na ziemi w ogóle nie ma.
![](http://grafik.rp.pl/grafika2/1540471,9.jpg)
O ile łatwo jednak rzucić hasło ograniczenia globalnej produkcji i konsumpcji, o tyle znacznie trudniej to wykonać. I to z kilku powodów. Po pierwsze, takie zmiany oznaczałyby po prostu zmniejszenie PKB. – Trzeba to powiedzieć szczerze, ochrona klimatu i utrzymywanie wzrostu gospodarczego w tradycyjnym ujęciu, czyli dążeniu do wzrostu wszystkich czynników, a tym konsumpcji, sprzedaży, produkcji, dochodów, zysków, podatków itp., praktycznie się wykluczają – mówi „Rzeczpospolitej" Kamil Wyszkowski, dyrektor generalny inicjatywy sekretarza generalnego ONZ Global Compact w Polsce. Tymczasem PKB to obecnie najistotniejszy wskaźnik oceny poziomu rozwoju społeczno-gospodarczego. I patrząc z tego punktu widzenia, komukolwiek trudno było zaakceptować koszty ochrony środowiska w postaci spadku PKB.
– Poza tym nikt nikomu nie możemy nakazać ograniczenie konsumpcji czy produkcji – zaznacza prof. Elżbieta Mączyńska, prezes Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego. – Przecież rośnie liczba ludności na świecie, konieczne jest zaspokajanie ich podstawowych potrzeb. W krajach rozwijających się wzrost konsumpcji, chęć poprawy standardu i jakości życia, jest naturalną tendencją – zaznacza. – Inaczej jest w krajach rozwiniętych, gdzie mamy „bulimiczny" wzrost gospodarczy, na zasadzie kupuj, konsumuj, wymiotuj, czyli wyrzucaj i kupuj następne. Ale nawet tutaj jakieś odgórne nakazy czy nawet samoograniczenie się konsumentów niewiele pomogą.