W publicznej debacie o zdrowiu koncentrujemy się na leczeniu, zbyt mało uwagi poświęcając profilaktyce. Wymaga ona zaangażowania wielu podmiotów, w tym państwa, samorządów i samych obywateli – podkreślali uczestnicy panelu dyskusyjnego „Zdrowie publiczne – dlaczego wciąż lepiej leczymy, niż zapobiegamy?".
W Polsce problemem są nie tylko za małe wydatki publiczne na ochronę zdrowia, ale też brak jasnego podziału na leczenie i na profilaktykę, której udział w budżecie NFZ maleje, zamiast rosnąć. – O ile jeszcze w 2010 r. wynosił 0,7 proc., o tyle w 2018 r. zmniejszył się do 0,2 proc. – przypominał moderujący dyskusję prof. Andrzej Fal, kierownik Kliniki Alergologii Chorób Płuc i Chorób Wewnętrznych CSK MSWiA.
Zwracał uwagę, że publiczne wydatki na zdrowie, w tym na szpitale, są głównie wydatkami na choroby, czyli medycynę naprawczą.
Jak przypominał Jakub Szulc, ekspert firmy doradczej EY, leczenie szpitalne pochłania 52 proc. środków NFZ, a i tak jest niedofinansowane. Problem w tym, że przesunięcie większych środków na profilaktykę, której efekty będą widoczne za dekadę–dwie wywołałoby problem polityczny, tym bardziej że cały system działa w czteroletnim trybie wyborczym.
– Niezbędne jest wzmocnienie pozycji ministra zdrowia, która obecnie jest zbyt słaba w stosunku do wyzwań – wskazała Beata Małecka-Libera, wiceprzewodnicząca sejmowej Komisji Zdrowia. Przypomniała, że to głównie samorządy zajmują się profilaktykę zdrowotną. Zrealizowały aż 70 tys. programów, choć nie wiadomo, na ile były one efektywne, bo brakuje zróżnicowanej regionalnej polityki zdrowotnej.