– Podczas choroby matki pisałam – mówi „Rzeczpospolitej". – Dla siebie. Przeżywałam kryzys. Miałyśmy konflikty z siostrą, która mieszkała z rodzicami i na każdy temat miała inne zdanie niż ja. Między zdjęciami do telenoweli, przy której pracowałam, woziłam mamę na chemię. Po drodze, stojąc w korkach, rozmawiałyśmy. Chyba dopiero wtedy ją naprawdę poznałam. Inną niż dotąd. Potem przyszedł wylew mamy, choroba ojca, który zawsze był dla mnie bardzo ważny. Pisałam, żeby rozładować napięcie. Po śmierci rodziców do tych dzienników zajrzałam. Przygotowałam scenariusz filmu. To wymagało pewnego rodzaju odwagi. Musiałam sobie powiedzieć: „Nie boję się opowiedzieć tej historii. Także tego, co nie jest piękne, lukrowane".
Przed kilkoma laty Małgorzata Szumowska zrobiła autobiograficzny film o młodej kobiecie, która w ciągu miesiąca traci matkę i ojca. „33 sceny z życia" były krzykiem. Szokowały. Bohaterka odreagowywała śmierć rodziców, rzucając się w ostre życie, jakby chciała zagłuszyć ból. Dębska zatrzymała na taśmie inny moment – czas odchodzenia najbliższych. I zrobiła bolesną wiwisekcję rodziny.
„Moje córki krowy" to film o dwóch siostrach. Marta jest kobietą sukcesu, ma luz finansowy, dorastającą córkę, jest sławna. Ale nie ułożyła sobie życia prywatnego. Pewna siebie, a jednocześnie zamknięta, funkcjonuje jak w kieracie. Lekarz mówi: „Ma pani depresję".
Młodsza, Kaśka, pracuje jako nauczycielka, ma bezrobotnego męża, dorastającego syna. Trochę dziecinna i naiwna, z różnymi kompleksami, zawsze w cieniu siostry, przygnieciona codziennością. „Któraś z nas jest adoptowana" – rzuca leżącej w śpiączce matce Marta. Bo są tak bardzo różne. Nawet ubierają się inaczej: Marta biega w sportowych butach, Kasia na wysokich obcasach. A przecież gdzieś na końcu i tak podobnie obolałe. „Moje życie to porażka" – powie Marta. „A moje to sukces? Mistrzostwo świata?" – odpowie jej Kasia.
Własne życie bohaterki
– Robiłam ten film półtora roku po śmierci taty – mówi Dębska. – Chciałam odchodzić od własnych przeżyć, zagęszczać rzeczywistość, szukać rozwiązań dramatycznych. Z Agatą też się umówiłyśmy, że ona nie gra mnie. I w czasie kręcenia jednej ze scen zobaczyłam, że jej bohaterka nie jest mną, nie jest nią, nie jest już nawet kobietą ze scenariusza. Marta zaczęła żyć własnym życiem.
Film Dębskiej nie jest depresyjny. Reżyserka unika patosu, nie stosuje wobec widza emocjonalnego szantażu, napięcie rozładowuje zabawną sytuacją czy dialogiem, dystansem, ironią.