Indiana Jones i artefakt przeznaczenia
Reż.: James Mangold
Wyk.: Harrison Ford, Phoebe Waller-Bridge, Mads Mikkelsen
Czy będzie to wielki hit kasowy? Zapewne tak. Eksperci przewidują, że już trzy pierwsze dni wyświetlania nowego „Indiany Jonesa…” przyniosą ok. 80-100 mln dolarów. I nawet trudno się dziwić. Dla jednych to powrót do wspomnień z dzieciństwa, dla innych - spotkanie z legendarnym kinowym hitem, którego popularność mogła konkurować z seriami o Bondzie, „Top Gun” z Tomem Cruisem czy z hitami z Melem Gibsonem spod znaku „Mad Maxa” czy „Zabójczej broni”. Tylko czy widzowie wyjdą z kina usatysfakcjonowani?
Pierwszy film z tej serii „Poszukiwacze zaginionej arki”, z Harrisonem Fordem w roli archeologa Indiany Jonesa, pojawił się na ekranach w 1981 roku. Akcja filmu toczyła się w 1936 roku, a profesor usiłował odnaleźć tytułową arkę, by jej mocy nie wykorzystali naziści. Trzy lata później w „Indianie Jonesie i Świątyni Zagłady” walczył z niebezpieczną sektą Kali, potem w „Indianie Jonesie i ostatniej krucjacie” znów z nazistami próbującymi odszukać kielich, z którego pił wino Chrystus podczas ostatniej wieczerzy. A wreszcie, w nakręconym po 18 latach „Indianie Jonesie i królestwie Kryształowej Czaszki”, którego akcja toczyła się w 1957 roku – z Sowietami.
Teraz 80-letni Harrison Ford powrócił jako dzielny Indy w filmie jamesa Mangolda. Akcja toczy się w 1969 roku. Profesor walczy ze swoim starym przeciwnikiem, nazistą Jurgenem Vollerem o urządzenie, które pozwala pokonać barierę czasu i zawładnąć światem. W sekwencjach retrospektywnych, z II wojny światowej, Ford został komputerowo odmłodzony, ale poza tym nikt nie udaje, że jest bogiem młodości. Stale go coś boli i nie na każdą ekstrawagancję może sobie już pozwolić. Ale musi działać, żeby znów uchronić świat przed katastrofą