Przewidywanie, jak zagłosuje około 10 tysięcy członków Amerykańskiej Akademii Filmowej, zawsze jest trochę wróżeniem z fusów. Zwłaszcza, że w kategorii najlepszego filmu roku nominacje ma aż dziesięć tytułów. Jednak wydaje się, że w tym roku czołówka jest dość wyraźna. Na ostatniej prostej wielkim faworytem stało się dość niespodziewanie „Wszystko wszędzie naraz” Dana Kwana i Daniela Scheinerta. Amerykanie oszaleli na punkcie tego filmu o właścicielce podupadającej pralni, która trafia do kilku równoległych rzeczywistości. Co w nim zobaczyli? Zapewne szalony fajerwerk wyobraźni, a jednocześnie opowieść o drodze człowieka. Niektórzy krytycy amerykańscy sugerują, że to próba wyrwania się z nużącej rzeczywistości, odbicia się od lockdownu, który sprowadził życie większości ludzi do siedzenia miesiącami w domowym zamknięciu. W każdym razie film zebrał worek nagród – zarówno od recenzentów z wielu stanach, jak i na rozmaitych festiwalach. Ile ze swoich 11 nominacji „Wszystko wszędzie naraz” przekuje w Oscary? Mówi się o dużych szansach na główną statuetkę za najlepszy film, ale też o silnej pozycji Michelle Yeoh w kategorii „najlepsza aktorka pierwszoplanowa”, choć Chinka ma bardzo poważną rywalkę w osobie Cate Blanchett, która w „Tar” Todda Fieldsa stworzyła fenomenalną kreację tytułowej wybitnej dyrygentki, płacącej. Natomiast niemal pewniakiem jako laureat statuetki za rolę drugoplanową jest Ke Huy Quan, grający we „Wszystko wszędzie naraz” męża głównej bohaterki.
Czytaj więcej
– Ciągle walczymy z tymi samymi demonami. Trzeba o tym mówić w sztuce – uważa reżyser Sam Mendes. Jego nowy film „Imperium światła” wszedł do kin.
Wśród głównych rywali filmu Kwana i Scheinerta w wyścigu do tytułu najlepszego filmu roku wymienia się ekranizację powieści Remarque’a „Na Zachodzie bez zmian” Edwarda Bergera. Cóż, gdyby za najlepszy film roku uznano produkcję niemiecką byłaby to ogromna sensacja. Ale trzeba przyznać, że ta opowieść o bezsensie wojny zdobyła ogromną liczbę nominacji – aż dziewięć. I wygląda na to, że jest niemal 100-procentowym kandydatem do Oscara w kategorii filmu zagranicznego. Zwłaszcza, że stoi za tą produkcją super-bogaty Netflix, który nie szczędzi pieniędzy na reklamę. W tej kategorii o Oscara walczą też m.in. wysoko oceniany polityczny film „Argentyna 1985” i – przede wszystkim – polskie „IO”. Statuetka dla Skolimowskiego graniczyłaby z cudem. Ale przecież dla tego pięknego, skromnego filmu, już sama nominacja jest wielkim sukcesem. Podobnie jak świetne recenzje krytyków z całego świata.
Ciekawe też, jaki będzie w poniedziałek rano dorobek jednego z najlepszych filmów ubiegłego roku - „Duchów Inisherin” Martina McDonagha. Ta opowieść o zniszczonej przyjaźni, o frustracji i poczuciu krzywdy zamieniających się w agresję również zdobyła 9 nominacji. McDonagh, znakomity reżyser, scenarzysta i dramaturg ma spore szanse na Oscara za najlepszy scenariusz oryginalny. Jednym z faworytów do statuetki za męską rolę pierwszoplanową jest też wspaniały w tym filmie Colin Farrell, którego wzgardzony przez przyjaciela bohater na początku filmu jest kompletnie innym człowiekiem niż pod koniec. I Farrell potrafi to pokazać. Ale w wyścigu do Oscara ma dwóch bardzo silnych rywali. Pierwszym z nich jest Brendan Fraser, który w „Wielorybie” Darrena Aronofsky’ego zagrał grubego, niemal niezdolnego do samodzielnego poruszania się wykładowcę-homoseksualistę, który czując nadchodzącą śmierć próbuje niewidzianej od lat córce zrekompensować swoją nieobecność, gdy rosła i dojrzewała. Drugi to Austin Butler, który w filmie „Elvis” Baza Luhrmanna brawurowo zagrał Presleya.
Daleko we wszelkich typowaniach znajdują się autobiograficzni „Fabelmanowie” Stevena Spielberga. Choć nie jest wykluczone, że sam Spielberg może wyjść w poniedziałek z Dolby Theatre ze statuetką za reżyserię. Choć wielu krytyków sądzi, że i tutaj mogą go wyprzedzić Kwan i Scheinert.