Ktoś napisał, że lata sześćdziesiąte należały do Zbigniewa Cybulskiego, siedemdziesiąte do Olbrychskiego, a osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte do Lindy. Dziś aktor kończy siedemdziesiątkę, nie znosi ścianek i rozgłosu, oddaje się różnym pasjom pozafilmowym, ale wciąż każde jego pojawienie się na ekranie elektryzuje.
Kiedyś — niespokojny, zbuntowany wobec otaczającej go rzeczywistości, nie potrafiący znaleźć dla siebie miejsca w świecie pełnym fałszu i zakłamania — był idolem generacji „Solidarności”. Potem zniesmaczony polityką, z coraz większym dystansem do siebie i wszystkiego, co dzieje się wokół, nie dający się zwariować ani omamić — stał się bohaterem następnej generacji.