Chyba żaden scenarzysta nie wymyśliłby takiej historii. A rzeczywistość ją napisała. Tommy Wiseau istnieje naprawdę. Wysoki, z długimi czarnymi włosami i wyraźnym, wschodnioeuropejskim akcentem, chciał zostać gwiazdorem w Hollywood. Gdy mu nie wychodziło, wymyślił inną drogę do sukcesu niż przebijanie się przez castingi. Postanowił zrobić film. Sam napisał scenariusz, sam „The Room” wyprodukował, sam go wyreżyserował, sam w nim zagrał.
Nie liczył się z kosztami. Zamiast wynająć kamerę, kupił dwie – cyfrową i 35-milimetrową, później zresztą wykorzystał tylko materiały nakręcone tą ostatnią. Zamiast wykorzystać naturalne plenery, budował całą scenografię. Zanim wyszedł na plan, robił próby z aktorami przez sześć miesięcy. W czasie zdjęć miał czasem na planie prawie 100 osób.