Mogę powiedzieć, że nie jest tak traktowana. Jest traktowana jak powietrze. Ja żadnej emerytury nie otrzymam, nie przysługują mi żadne świadczenia. Przysługiwał mi urlop wychowawczy przez pewien czas. Moja koleżanka ma siedmioro dzieci, a pierwsze miała na studiach. Z tego powodu nie przysługiwał jej nawet zasiłek macierzyński ani wychowawczy. Dziś nie przysługuje jej absolutnie nic. Praca, którą włożyłyśmy w wychowanie dzieci, jest uznawana przez państwo za pracę społeczną, nieodpłatną. Nawet w odbiorze społecznym jest ona przecież nazywana „siedzeniem w domu ” bądź „niepracowaniem”.
[b]Znam z autopsji, to nieprzyjemne...[/b]
Szlag mnie trafiał, gdziekolwiek rozmawiałam z jakimś urzędnikiem i on mnie pytał o pracę. Mówię, że pracuję w domu, a ten urzędnik do mnie uparcie, to znaczy, że pani nie pracuje. Ponieważ mam duże poczucie wartości tego, co robię, więc zawsze wchodziłam w spór. Bo nie bardzo rozumiem, dlaczego tak nazywa się moją pracę. Od strony ekonomicznej ma w końcu dla państwa ogromną wartość.
[b]Jakby to przeliczyć na koszty kucharki, sprzątaczki, opiekunki dla dziecka i kierowcy, wychodzą bajońskie sumy. Ale pani nie zajmuje miejsca pracy.[/b]
No tak, na rynku pracy nigdzie nie funkcjonuję. Ale wyliczono, że praca domowa kobiet, to jest 30 proc. PKB. W Polsce to się nie przekłada na to, co otrzymują kobiety.
[b]Może należy wprowadzić bykowe? Nazwijmy je dzisiaj – singlowe?[/b]
To był punkt wyjścia refleksji nad polityką rodzinną w latach 20. XX wieku w Europie. Obserwacja, że płaca pracownika, który ma rodzinę, nie powinna równać się płacy pracownika, który nie ma rodziny. Bo jest w tym niesprawiedliwość.
Z drugiej strony przecież ten, kto ma rodzinę, pracuje też na to, żeby następne pokolenie było zabezpieczone np. emerytalnie. To powinno mieć dla niego konkretny wymiar ekonomiczny. I to powinien być punkt widzenia państwa. Jeśli obywatele nie będą wykonywali tej pracy, to społeczeństwo przestanie istnieć i nie będzie komu zajmować się starszymi.
[b]Czy pani zdaniem matki w domu są dyskryminowane? To modne słowo.[/b]
Jeśli używać tego słowa, to ono tutaj najbardziej pasuje. Tak, uważam, że to jest prawdziwa dyskryminacja. Wyłączenie poza nawias kobiet, które mają dużo dzieci.
[b]W jakim kierunku idzie polityka Ministerstwa Pracy.[/b]
W tej chwili jest projekt założeń do ustawy o formach opieki nad dziećmi do lat trzech. To ustawa, która idzie w kierunku realizacji założeń strategii lizbońskiej. Mówią one o tym, że w roku 2012 w Europie 33 proc. dzieci powinno korzystać ze żłobka. I 90 proc. być objętych opieką przedszkolną.
Ja nie jestem przeciwko żłobkom. Chcę przestrzec przed bezkrytycznym przyjmowaniem strategii lizbońskiej. Mamy inne doświadczenia związane ze żłobkami. W okresie komunistycznym, kiedy to było trendem politycznym. Podobnie myślą Czesi.
My uważamy, że to, co nazywa się założeniami do ustawy „o formach opieki nad dziećmi do lat 3”, jest w zasadzie założeniami do ustawy „o formach pozarodzinnych opieki nad dziećmi do lat 3”.
[b]Posyłanie do żłobków jest złe?[/b]
Nie, ale w jakiś sposób zafałszowuje sytuację sformułowanie, że to dotyczy wszystkich form opieki nad dziećmi do lat trzech. To tylko
2 proc. dzieci! Przecież 98 proc. dzieci w Polsce podlega opiece rodzinnej. Ta ustawa nie dotyczy formy opieki nad dziećmi do lat trzech, która w Polsce występuje w 98 proc. Dla tak małego dziecka ważne są trwałe, bezpieczne relacje z matką i z ojcem, dorosłą osobą opiekującą się nim. Wielu rodziców chce pójść do pracy, ale wielu też chce być z dziećmi. Większość kobiet musi iść do pracy, ponieważ nie ma rozsądnej formy urlopu wychowawczego.
[b]A jak jest w innych krajach?[/b]
Wracam do wzoru francuskiego. Tam jeśli rodzic decyduje się na przerwanie pracy, bo chce się opiekować dzieckiem do lat trzech, dostaje na to świadczenia. Jeśli rodzic decyduje się na pracę i nianię, to też jest wspierany przez państwo. Jeśli wysyła dziecko do żłobka – także. To rodzic decyduje, gdzie idą te pieniądze, jakiej chce opieki nad dzieckiem.
[b]Tak byście chcieli. Ale w Polsce pieniądze idą za matką, która wraca do pracy. [/b]
Tak. Na każde dziecko, które jest w przedszkolu, gmina dotuje ok. 1500 złotych (w Warszawie – red.). Te dotacje są z naszych kieszeni. Jeżeli ja nie posłałam żadnego swojego dziecka do przedszkola, to miałam przedszkole w domu. Musiałam z podatków mojego męża dotować przedszkola tych matek, które poszły do pracy. I to też uważam w jakiś sposób za niesprawiedliwe. Znowu mojej pracy nie traktuje się jako pracy, natomiast pracę przedszkolanki, do której dokłada państwo, oczywiście tak.
[b]Pani dzieci nie chodziły do przedszkola? [/b]
Niektóre chodziły. Ale niektóre w ogóle nie chodziły do zerówki. Wtedy nie była obowiązkowa.
[b]Jak wyglądał pani dzień jak dzieci były małe? [/b]
Był taki rok, kiedy miałam szóste dziecko przy piersi... To był szaleńczy rok. Dziś nie wiem, jak potrafiłam to zrobić. Miałam dom w stanie surowym i wodę w studni. Nie miałam samochodu, telefonu. Była sławojka. Dwójka chłopców na nocnikach, dziewczynka przy piersi. Drugi chłopczyk był bardzo alergiczny. Odperzyłam działkę, posadziłam tam kartofle i jarzyny i jeździłam po kozie mleko dla niego na rowerze. Wszystkich trzech chłopców przeniosłam tutaj do szkoły w Otrębusach. W szkole były hece. Dwóch jeździło na skrzypce. Potem do szkoły muzycznej, na początku też autobusem. Przez lata non stop jeździłam na zajęcia. Najistotniejszą nauką była umiejętność reagowania na to, co się dzieje.
[b]Dziadkowie byli zatrudnieni? [/b]
Moja mama, pani profesor, była zatrudniona do prania. Dziadek do wożenia prania. Nie było pralki.
[b]Czy pani i pani koleżanki realizują się w tym, że są w domu? [/b]
Lubię pracę społeczną, ale tęsknię do realizowania się w domu tak całkiem. Jestem z wykształcenia psychologiem. Prowadzenie domu to znakomite pole do realizacji siebie. To jest praca dla psychologa, który ciągle odpowiada na wezwania związane z relacjami. To psychologia rozwojowa w praktyce. Pedagogika w praktyce.
[b]Czy rodzina wielodzietna jest postrzegana serdecznie, czy niechętnie?[/b]
Ludzie na mnie zawsze reagowali z zaciekawieniem. Byłam inna ze swoją ilością dzieci. Ja to lubiłam. Jak nie miałam samochodu i korzystałam z komunikacji, to nie zdarzały mi się przejazdy bez rozmów. Wszyscy mnie zaczepiali. Pytali: jak sobie można poradzić?
[b]Nie spotkała się pani z niechęcią?[/b]
Jedna pani w kolejce z taką głęboką refleksją w oczach powiedziała: ojej, pierwszy raz widzę, żeby człowiek wykształcony miał tyle dzieci.
[b]Środowiska feministyczne mają dość pogardliwy stosunek do tzw. matek Polek...[/b]
Bardziej mnie raniły sformułowania w mediach. Pani Bunda pisała w „Polityce”, że taka kobieta, która dwa, trzy lata spędzi przy dziecku, to już nic nie jest w stanie przeczytać poza jakimś prymitywnym pismem. Albo zdania pani Środy: te kobiety, to jak królice rodzą. Balcerowicz powiedział kiedyś, że on nie chce żadnych zasiłków, bo na tych wielodzietnych pijaków nie będzie dawał. Miller się wypowiadał – siedlisko patologii te rodziny wielodzietne. Ta ilość artykułów, które pokazują wielodzietność w kontekście biedy i patologii, jest upokarzająca.
[b]Dziś 30-latki odsuwają decyzję o dzieciach. Kiedy urodziło się pani pierwsze...[/b]
Miałam 26 lat.