Czy powinniśmy przyjąć euro? Tak, w każdych ilościach” – ten dowcip z brodą oddaje dominujący od lat w Polsce stosunek do przyjęcia europejskiej waluty. Zobowiązaliśmy się do tego wraz z akcesją do UE równo 18 lat temu. I nikt tego zatwierdzonego w referendum zobowiązania nie odwołał mimo zaklęć rządzących, że ze złotym to już na wieki wieków.
Najbliżej wejścia do strefy euro byliśmy tylko raz – w 2008 r. Przez tydzień. Zaraz po zapowiedzi premiera Tuska, że nastąpi to w 2011 r., wybuchł kryzys finansowy, a po nim kryzys zadłużenia, w którym strefa euro trzeszczała w szwach. W polskiej polityce i ekonomii zaczął dominować paradygmat, że ze złotym i elastycznym kursem będzie bezpieczniej nawigować po wzburzonych wodach globalnej gospodarki.
Okazało się jednak, że do nawigacji potrzebny jest przewidujący nawigator i rozsądny sternik, których zabrakło. Luźna polityka fiskalna nastawiona na nakręcanie konsumpcji i poparcia dla rządzącej partii wraz z długim bagatelizowaniem ryzyka przez NBP stworzyła łatwopalne środowisko, w którym wystarczyła iskra z zewnątrz (zerwane łańcuchy dostaw, skok cen energii), by rozgorzał pożar inflacji. Ceny rosną już w tempie 12,3 proc. rok do roku, niemal pięć razy szybszym od obiecanego przez NBP, który w myśl konstytucji odpowiada za wartość polskiego pieniądza.
Wybuch wojny w Ukrainie i gwałtowne zmiany kursu pokazały, że złoty jest jak łupina rzucona na sztormowe fale rynku walutowego. Już 70 proc. ekonomistów biorących udział w panelu „Rzeczpospolitej” i „Parkietu” uważa, że w strefie euro Polska byłaby bezpieczniejsza finansowo. W świecie polityki przekonani do tego są działacze opozycji. Wrządzącej koalicji chyba dominuje pogląd prezesów PiS i NBP, że euro przyjmiemy, gdy dogonimy Niemcy (czyli nigdy?). Ale im wyższa inflacja, tym niżej stoją akcje Adama Glapińskiego – jest problem z większością sejmową dla jego drugiej kadencji. Być może szef Narodowego Banku Polskiego zostanie rzucony lwom na pożarcie jako ten odpowiedzialny za spuszczenie inflacji ze smyczy, a w efekcie za gwałtowny wzrost stóp procentowych i rat kredytów. A jeśli tak, to może zmiana stosunku PiS do euro też byłaby możliwa? Zwłaszcza że zmiana waluty to projekt na lata – dziś nie spełniamy wielu warunków, nie mówiąc już o dwuletniej próbie ognia w mechanizmie kursowym ERM II.
W moim przekonaniu już sama deklaracja, że Polska rozpoczyna przygotowania do wejścia w strefę euro, byłaby wsparciem dla walki z inflacją. Oczywiście, jeśli poszłyby za nią czyny: zmiana proinflacyjnego kursu polityki fiskalnej i starania o okiełznanie deficytu finansów publicznych. To wzmocniłoby antyinflacyjne działania Rady Polityki Pieniężnej, obniżając w konsekwencji potrzebny docelowy poziom stóp NBP. Sprzyjałoby więc wzmocnieniu złotego i pomogłoby zahamować spadek notowań obligacji skarbowych. A skoro tak, może warto wreszcie ruszyć po euro? Niekoniecznie w dowolnych ilościach.