W minionym tygodniu minister Rau zdawał się sugerować, że już nadszedł czas na pokój. „Obie strony konfliktu w Gazie powinny natychmiast zaprzestać działań wojennych i umożliwić ludności cywilnej bezpieczne opuszczenie Strefy Gazy” - napisał na Twitterze (X). Co pan o tym sądzi?
Brakuje tu wskazania, że to Izrael został zaatakowany przez Hamas. I stanowisko ministra Raua jest sprzeczne ze stanowiskiem Polski przyjętym na forum ONZ, gdzie wstrzymaliśmy się od głosu nad rezolucją nawołującą do natychmiastowego rozejmu. Powinniśmy unikać działań, które mogą być uznane za nieprzychylne wobec naszych sojuszników.
Może jest to spowodowane względami wewnętrznymi?
Zapewne ma pan rację. W Polsce są środowiska, które domagają się ostrej polityki wobec Ukrainy, a zarazem nawołują do nieulegania rzekomym wpływom Izraela. Komunikat ministra Raua mógł być skierowany do nich. Jednak tak polityki zagranicznej się nie prowadzi.
Czytaj więcej
Amihaj Elijahu, minister dziedzictwa narodowego Izraela ze skrajnej partii Żydowska Siła, został w niedzielę zawieszony w posiedzeniach rządu po tym, jak powiedział, że zrzucenie bomby atomowej na Gazę jest możliwą opcją.
W ciągu miesiąca, jaki upłynął od ataku Hamasu, z wyrazami solidarności do Tel Awiwu poleciała większość zachodnich przywódców, w tym prezydenci Biden i Macron czy premier Sunak. Żaden przedstawiciel polskich władz się jednak tam nie pojawił. To nie błąd?
Przywódcy, o których pan wspomina, wywodzą się z największych krajów Zachodu, takich, które mają możliwości wpływania na sytuację na Bliskim Wschodzie. My takich możliwości nie mamy. Rząd jest na wylocie, to nie jest czas na owe inicjatywy. Brak wyjazdu przedstawicieli polskich władz do Izraela jest więc zrozumiały. Tym bardziej, że nasz priorytet jest inny.
Cały wywiad w poniedziałkowym wydaniu „Rzeczpospolitej” i na www.rp.pl.