Rząd drugiego co do wielkości kraju w Unii Europejskiej, zwłaszcza minister gospodarki i finansów Bruno Le Maire żyje w stałym napięciu, jak uniknąć katastrofy budżetowej, która zaszkodziłaby prezydentowi, jego ekipie i naraziłaby Francję na obniżenie oceny przez agencje ratingowe. Francja ma doświadczenie od dawna z większym wydawaniem pieniędzy niż pozyskiwaniem ich do budżetu, nadwyżki nie osiągnęła ani razu od 1974 r. — przypomniał Reuter.
W ostatnim czasie słaby wzrost, wysokie stopy procentowe i zmasowane wydatki dla podtrzymywania gospodarki podczas i po pandemii przyczyniły się do kolejnego zwiększenia deficytu powyżej unijnej normy 3 proc. PKB. Rządowi nie udało się zmniejszyć go w ubiegłym roku, doszedł nawet do 5,5 proc przekraczając planowane 4,9 proc., teraz zakłada, że w tym roku zwiększy się do 5,1 proc., a nie jak przewidywał o 4,4 proc., w 2025 r. zmaleje do 4,1 proc., a dopiero w ostatnim roku kadencji Emmanuela Macrona (2027 r.) dojdzie do 2,9 proc.
Na ostatnim briefingu dla dziennikarzy urzędnicy resortu finansów zapowiedzieli, że rząd będzie dążyć do zmniejszenia w tym roku wydatków o dalsze 10 mld euro niezależnie od wcześniej ogłoszonej takiej samej sumy. Połowa przypadnie na władze centralne, 2,5 mld euro na samorządy, a dalsze 2,5 mld z zysków firm energetycznych. Urzędnicy uznali, że jest to program ambitny, ale wiarygodny.
Najnowszy poślizg z deficytem jest kłopotliwy dla prezydenta, który osiągnął u siebie wiarygodność polityczną na podstawie dokonań w gospodarce, chwaląc się często zmniejszeniem bezrobocia. Poślizg grozi także utratą wiarygodności wśród bardziej oszczędnych partnerów w strefie euro, zwłaszcza Niemiec, których Macron próbował przekonywać na początku pierwszej kadencji, że francuska rozrzutność należy do przeszłości.
Prezydent zależy od konserwatystów, z którymi stworzył rząd, a którzy chcą większych cięć, i od opozycji, która domaga się większego pohamowania w wydatkach. Przywódcą PS, Boris Vallaud powiedział teraz Reuterowi, że nowe działania rządu wobec deficytu są „nieodpowiedzialne, nierealne, nieuczciwe i nieskuteczne”. Mniejszościowemu rządowi grozi wotum nieufności, gdyby konserwatyści zrealizowali swą groźbę i zgłosili taki wniosek podczas debaty o budżecie w parlamencie. Przedterminowe wybory nie oznaczałyby automatycznej dymisji rządu, ale premier Gabriel Attal musiałby zaproponować prezydentowi swoją dymisję, a szef państwa musiałby pertraktować z konserwatystami o utworzeniu nowego gabinetu.