Chaotyczna wojna z dzikimi wysypiskami

Przywracanie funkcjonalności miejscom zniszczonym w trakcie eksploatacji zasobów to rynek, który można porównać do swoistego Dzikiego Zachodu.

Publikacja: 02.12.2020 10:00

Góra Kamieńsk to jeden z udanych przykładów turystycznej rekultywacji terenów pokopalnianych

Góra Kamieńsk to jeden z udanych przykładów turystycznej rekultywacji terenów pokopalnianych

Foto: shutterstock

– Ogólna definicja rekultywacji to po prostu przywrócenie funkcjonalności terenu – podkreśla w rozmowie z „Rzeczpospolitą" Wojciech Wołkowicz, ekspert Państwowego Instytutu Geologicznego. – Wyjąwszy skrajne przypadki, jak choćby odkrywki po węglu, zazwyczaj nie jest to wyspecjalizowana działalność, to raczej prace ziemne i zajmują się nimi przedsiębiorstwa budowlane, posiadające podstawowy sprzęt: koparki czy ciężarówki – dodaje.

Chodzi bowiem przede wszystkim o dziesiątki pozostałości po niewielkich firmach, które eksploatowały lokalne zasoby. Kto wydobywał piasek lub żwir, a w wielkiej skali – gaz lub węgiel – na podstawie koncesji, jest zobligowany do rekultywacji wyrobiska. Najczęściej wystarczy zasypać wyrobisko do poziomu powierzchni sprzed rozpoczęcia eksploatacji. Tylko w przypadku wielkich kopalni to nierealne – i tam tworzy się duże projekty rekultywacyjne, o charakterze rekreacyjnym czy rolniczym.

To niewątpliwie utrudnia szacowanie wielkości rynku prac rekultywacyjnych w Polsce. Tym bardziej że mowa o branży przedsiębiorstw, które zajmują się tworzeniem projektów rekultywacji, wsparciem w realizacji procedur czy wreszcie samymi pracami na rekultywowanym obszarze (a niejednokrotnie wszystkimi tymi aspektami). Na potrzeby badań prowadzonych przed dekadą przez Konfederację Lewiatan uwzględniono np. tylko kilkadziesiąt tego typu firm. W internetowych bazach firm z tej branży można znaleźć kilkaset podmiotów. Ale jeżeli uwzględniać tak szerokie podejście, o jakim mówią eksperci, liczba przedsiębiorstw próbujących funkcjonować na tym rynku może iść w tysiące.

Wirus odcina od zleceń

Jedno jest pewne: nie jest to lekki kawałek chleba. „Sytuacja przedsiębiorstw zajmujących się rekultywacją nie jest łatwa" – piszą w wydanym w połowie listopada br. komunikacie członkowie zespołu Gospodarka Wodno-Ściekowa i Rekultywacja Sektorowej Rady ds. Kompetencji. „To przede wszystkim ogromny spadek zleceń. Podmioty zlecające badania związane z rekultywacją terenu, projektowanie rekultywacji, czy też wykonanie rekultywacji terenu same w większości borykają się z trudnościami wynikającymi z okresu pandemii – i wydatki związane z rekultywacją odsuwają na dalszy plan".

Rada ostrzega, że znikoma liczba nowych zleceń do pozyskania na rynku, opóźnienia w płatnościach zleceniodawców i problemy z utrzymaniem płynności finansowej zwiększają ryzyko zwolnień pracowników lub zamykania małych firm. Poza tym, niezależnie od specyfiki, wszystkie przedsiębiorstwa ponoszą wyższe koszty związane z koniecznością zaopatrzenia się w większą ilość środków ochrony osobistej dla pracowników" – czytamy w komunikacie.

Teoretycznie rynek prac rekultywacyjnych powinny napędzać zlecenia od właścicieli eksploatowanych terenów. Mogą to być zarówno pozostałości wielkich kopalni, jak i np. nieduże – ale zdewastowane – wyrobiska małych, prywatnych żwirowni. – Często mamy tu jednak do czynienia z prywatyzacją zysków pochodzących z eksploatacji, a następnie „upublicznieniem" kosztów, czyli ucieczką przed rekultywacją i zrzucaniem jej na barki samorządów – wskazuje Wołkowicz.

Potencjalni zleceniodawcy z sektora publicznego zaś nie są przygotowani na wielkie inwestycje związane z tego typu projektami. Dofinansowanie, jakie można uzyskać na ten cel, też nie jest wielkie: przykładowo całkowity budżet programu mającego na celu wsparcie rekultywacji i przywrócenia wartości użytkowych lub przyrodniczych obszarom zdegradowanym przez działalność człowieka (pierwsza część programu na lata 2015–2030 NFOŚiGW „Ochrona powierzchni ziemi") to 110 mln złotych.

Zaniedbane procedury

To kropla w morzu potrzeb. Według danych GUS (z końca 2016 r.) w Polsce grunty wymagające rekultywacji zajmowały powierzchnię 65 tys. ha, a ich liczba – w porównaniu z poprzednimi latami – rosła. Według Wołkowicza należałoby dodać do tego miejsca, o których lokalne władze nie wiedzą lub wiedzieć nie chcą: takich niewielkich punktów, zniszczonych w ramach eksploatacji rozmaitych zasobów, mogą być w naszym kraju tysiące.

Tak jak trudno oceniać wielkość rynku, trudno też zweryfikować jakość prowadzonych na nim prac. Teoretycznie do nadzoru nad rekultywacją wyrobisk zobowiązani są starostowie. Jednak przeprowadzona dwa lata temu kontrola NIK dowiodła, że ten monitoring to fikcja. Kontroli poddano 24 starostwa, po cztery w sześciu województwach. „Starostowie wykazali się w tej kwestii całkowitą biernością" – konkludowali swój raport kontrolerzy Izby. 35 proc. wyrobisk nie skontrolowano nigdy, kolejne 36 proc. – rzadziej, niż należało.

Patologią branży jest też nadużywanie możliwości rekultywacji poprzez zamienienie wyrobiska w składowisko odpadów. Zdarza się, że na dany obszar zwozi się odpady niebezpieczne lub przemysłowe, które są następnie przysypywane ziemią i pozornie przywracane do stanu poprzedniego.

Kłopot z definicjami

Zgodnie z definicją rekultywacja to przywracanie wartości użytkowych i przyrodniczych terenom zdegradowanym. Termin ten bywa mylony z rewitalizacją i remediacją terenu, choć nie są to pojęcia jednoznaczne.

Rewitalizacja oznacza bowiem przywracanie powierzchni biologicznie czynnych na powierzchniach zdewastowanych, natomiast remediacja – oczyszczanie i usuwanie zanieczyszczeń powstałych w wyniku działania przemysłu lub w sytuacjach, gdy doszło do awarii skutkującej jakimś – najczęściej chemicznym – skażeniem gleby.

Z perspektywy branży podobna precyzja obowiązuje w przypadku, gdy używamy terminów: tereny zdegradowane i tereny zdewastowane. Za te pierwsze uznaje się grunty nieprzydatne do określonego sposobu zagospodarowania bez wykonania działań rekultywacyjnych. Tereny zdewastowane to grunty uznane za nieprzydatne do żadnego sposobu zagospodarowania: skażone, wyjałowione.

O ile naturalne procesy przyrodnicze mogą doprowadzić do degradacji (znacznie rzadziej dewastacji), o tyle czołowym niszczycielem gruntów jest człowiek: eksploatujący kopalnie czy składujący odpady przemysłowe i komunalne.

Przedsiębiorcy w olbrzymiej większości krajów rozwiniętych, również w Polsce, są zobowiązani do przeprowadzenia działań naprawczych po skończeniu eksploatacji. Oznacza to naprawę lub zastąpienie w sposób równoważny elementów przyrodniczych, które zostały uszkodzone: gleb, wód, lasów, gatunków. I, rzecz jasna, usunięcie wszelkich zagrożeń dla człowieka.

– Ogólna definicja rekultywacji to po prostu przywrócenie funkcjonalności terenu – podkreśla w rozmowie z „Rzeczpospolitą" Wojciech Wołkowicz, ekspert Państwowego Instytutu Geologicznego. – Wyjąwszy skrajne przypadki, jak choćby odkrywki po węglu, zazwyczaj nie jest to wyspecjalizowana działalność, to raczej prace ziemne i zajmują się nimi przedsiębiorstwa budowlane, posiadające podstawowy sprzęt: koparki czy ciężarówki – dodaje.

Chodzi bowiem przede wszystkim o dziesiątki pozostałości po niewielkich firmach, które eksploatowały lokalne zasoby. Kto wydobywał piasek lub żwir, a w wielkiej skali – gaz lub węgiel – na podstawie koncesji, jest zobligowany do rekultywacji wyrobiska. Najczęściej wystarczy zasypać wyrobisko do poziomu powierzchni sprzed rozpoczęcia eksploatacji. Tylko w przypadku wielkich kopalni to nierealne – i tam tworzy się duże projekty rekultywacyjne, o charakterze rekreacyjnym czy rolniczym.

Pozostało 86% artykułu
Analizy Rzeczpospolitej
Na tle kondycji finansowej całego sektora TSL branża logistyczna wypada nieźle
Analizy Rzeczpospolitej
Perspektywy branży mają być lepsze, choć problemów nie ubywa
Analizy Rzeczpospolitej
Koszty na ostatniej mili będą obniżać pojazdy elektryczne
Analizy Rzeczpospolitej
Łańcuchy dostaw zbyt podatne na przerwanie
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Analizy Rzeczpospolitej
Online czy gotówką – zapłacić trzeba. Grunt, aby w terminie