Aktywność w polskiej gospodarce jest wciąż poniżej poziomu sprzed pandemii, tymczasem ostatnie dane sugerują, że ożywienie traci impet. Na to wskazują np. wyniki badań PIE i PFR wśród firm, ale też coraz mniejsze zwyżki wskaźników nastrojów przedsiębiorstw i konsumentów. Jak pan ocenia kondycję polskiej gospodarki?
Wydaje mi się, że najgorsze mamy już za sobą. Dane, które śledzę, malują raczej optymistyczny obraz. Wskaźnik PMI (miara aktywności w przemyśle bazująca na ankietach wśród przedsiębiorstw – red.) w lipcu wyraźnie wzrósł i po raz pierwszy od dwóch lat znalazł się powyżej 50 pkt. Z kolei z danych Eurostatu wynika, że zarówno w Polsce, jak i w strefie euro, sprzedaż detaliczna była w czerwcu większa niż przed rokiem. To sugeruje, że konsumpcja się odbudowuje. Polacy zaczęli odnajdywać się w nowej rzeczywistości i wrócili do wydatków.
Czy w związku z tym oczekiwania większości ekonomistów, wedle których słabość popytu zdławi inflację wyraźnie poniżej celu NBP (2,5 proc.), są nieuzasadnione?
Obecnie inflacja jest powyżej 3 proc., w pobliżu górnej granicy pasma dopuszczalnych odchyleń od celu inflacyjnego (3,5 proc. – red.). Perspektywy, że ona mocno spadnie, są moim zdaniem niewielkie. Owszem, mamy do czynienia z ujemną luką popytową, ale jednocześnie wiemy, że czeka nas dalszy wzrost cen administrowanych. W życie wejdą m.in. opłata mocowa, podatek cukrowy. W firmach, szczególnie usługowych, widać zaś covidowe podwyżki cen, związane z nowymi wymaganiami sanitarnymi. Stąd oczekiwania inflacyjne wśród konsumentów oraz przedsiębiorców, choć nieco się ostatnio obniżyły, pozostają stosunkowo wysokie. Przykładowo, w czerwcu około 2/3 Polaków uważało, że w horyzoncie roku inflacja nie zmaleje, tylko przyspieszy albo pozostanie na obecnym poziomie. Podobnie było wśród przedsiębiorstw.
Oczekiwania inflacyjne można uważać za wyraz obaw podyktowanych np. wzrostem cen żywności. Faktem jest jednak, że sytuacja dochodowa gospodarstw domowych się pogorszyła, a to będzie tłumiło popyt...