Nieruchomości, oszczędności, zobowiązania i dochody Marka Ch. sprawdzało przez ponad trzy miesiące Centralne Biuro Antykorupcyjne. Efekt? Nie ma powodów, by je kwestionować.
– Przeprowadzona przez nas analiza nie dała podstaw do wszczęcia kontroli – mówi „Rzeczpospolitej" Temistokles Brodowski, rzecznik CBA.
O byłym szefie KNF stało się głośno po tym, gdy miliarder Leszek Czarnecki potajemne nagrał korupcyjną propozycję, jaką miał mu złożyć Marek Ch. Biznesmen zeznał, że Ch. na karteczce napisał, że za pomoc w ratowaniu jego banków chce 1 proc. wartości banków (co, jak podała „Gazeta Wyborcza", która ujawniła korupcyjną ofertę, sięga ok. 40 mln zł). Śląski Wydział ds. PZ i Korupcji Prokuratury Krajowej w listopadzie 2018 r. zarzucił Ch. przekroczenie uprawnień w celu osiągnięcia korzyści majątkowej – przez znajomego prawnika, Grzegorza Kowalczyka, którego zatrudnienie miało być warunkiem pomocy bankom Czarneckiego.
Wkrótce w CBA ruszyło przedkontrolne badanie oświadczeń Marka Ch. Zainteresowano się nimi także dlatego, że już po wybuchu afery okazało się, że mec. Kowalczyk dzięki wsparciu Marka Ch. trafił w 2017 r. do rady nadzorczej Giełdy Papierów Wartościowych (pełnił funkcję m.in. sekretarza Rady Giełdy), a w ubiegłym roku został członkiem rady nadzorczej Plus Banku należącego do Zygmunta Solorza. W tym przypadku Kowalczyka także rekomendował szef KNF – Marek Ch. Mec. Kowalczyk zapewniał, że nie starał się o pracę w banku Czarneckiego, i to zeznał.
CBA chciało wiedzieć, czy Marek Ch., popierając prawnika, mógł odnieść z tego jakąś korzyść. I oceniło, że jego majątek nie budzi wątpliwości.