Dlaczego niekonsekwentnie? Bo z jednej strony, usztywniono umowy o pracę na czas określony, ograniczając ich liczbę i łączną długość u tego samego pracodawcy, a na umowy zlecenia nałożono godzinową płacę minimalną. Z drugiej strony, rząd zwiększył preferencje ZUS dla samozatrudnionych, przez co od prawie 2 lat ich liczba sukcesywnie wzrasta i przekroczyła już średnią unijną. Wbrew obiegowemu poglądowi, samozatrudnienie poza rolnictwem nie było do tej pory w Polsce nadzwyczajnie rozpowszechnione na tle innych krajów Unii Europejskiej. Biorąc jednak pod uwagę, że spodziewamy się spowolnienia gospodarczego, może się to w ciągu kilku lat zmienić. Kilkanaście lat temu, w podobnej sytuacji, doświadczyliśmy gwałtownego wzrostu liczby umów cywilnoprawnych. Również teraz, jeżeli hamowanie gospodarki nie będzie łagodne, a rząd zgodnie z zapowiedziami będzie dążył do podniesienia płacy minimalnej do 4000 zł w 2024 roku, możemy doświadczyć raptownego wzrostu samozatrudnienia.
Samozatrudnienie samo w sobie nie jest złe, problem zaczyna się, jeżeli stoi za nim sztuczny podział rynku na starszych, pracujących na silnie regulowanych umowach, i młodszych, pracujących w nietypowych formach zatrudnienia. Nietypowe formy zatrudnienia są lepsze niż bezrobocie, ale niosą ze sobą inne problemy. Młodzi są wtedy zwalniani w pierwszej kolejności, z samego tego powodu, że łatwiej rozwiązać ich umowy. Dlatego też pracodawcy mniej w nich inwestują. W efekcie, młodzi wolniej akumulują kapitał ludzki i wolniej rosną ich zarobki, a z perspektywy gospodarki produkują mniej. Co więcej, można się spodziewać, że w razie dużego wzrostu samozatrudnienia, osoby te zostaną dodatkowo „dociśnięte” przez aparat skarbowy, bowiem budżet państwa traci na ich preferencyjnym wobec umów o pracę i zlecenia opodatkowaniu.
Jakie jest rozwiązanie? Zamiast zniechęcać i zakazywać nietypowych form zatrudnienia, lepiej liberalizować klasyczne umowy na czas nieokreślony, aby pracownicy i pracodawcy sami chcieli z nich częściej korzystać. Jeżeli obecnie pozostają najwyżej opodatkowane i najbardziej restrykcyjnie regulowane, przy Kodeksie pracy stworzonym do pracy w fabrykach z połowy XX wieku, to nic dziwnego, że Polacy szukają innych rozwiązań.