Gdy 18 lutego 2019 roku prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski podpisał warszawską deklarację LGBT+ w mediach, zwłaszcza w tych z prawej strony, rozpoczęła się prawdziwa licytacja, kto mocniej dołoży nowemu prezydentowi stolicy. Nawet niektórzy samorządowcy pospieszyli z deklaracjami, że u nich takie rzeczy nie przejdą. Politycy partii rządzącej, z prezesem Jarosławem Kaczyńskim, w różnych tonacjach grzmieli: „wara od naszych dzieci". Nie dziwi więc, że w rozmowie z dziennikarzem Onet.pl Trzaskowski musiał zapewniać: „Nie jestem żadnym antyklerykałem. To PiS próbuje mnie obsadzić w tej roli". I podkreślał, że krytykę, ze strony Kościoła przyjął boleśnie. To poczucie krzywdy jest uzasadnione. Słusznie też wyraża niezrozumienie dla całkowitego wypaczania jego intencji: „Nie rozumiem, jak walkę o wartości – obronę mniejszości, walkę z hejtem i nietolerancją, stanie przy potrzebujących opieki – można zakwalifikować jako spór światopoglądowy". Ja też tego nie rozumiem.
Nawet polscy biskupi w skądinąd stonowanym i koncyliacyjnym tzw. liście społecznym ogłoszonym 14 marca tego roku, a zatytułowanym „O ład społeczny dla wspólnego dobra", przepełnionym troską o jakość życia społecznego, nie potrafili się powstrzymać od krytyki „krzyczącej ideologii", która jest obecna również w naszym społeczeństwie, co napawa biskupów niepokojem. Ukrytym adresatem tej „troski" jest niewątpliwie prezydent Warszawy. Tymczasem to właśnie warszawska deklaracja stanowi pierwszy i konkretny krok w kierunku wdrożenia wieloletnich i przełomowych wręcz badań na temat kulturowych uwarunkowań ludzkiej seksualności.
Zła prasa gender
Tak się składa, że od wielu lat pracuję w Ośrodku Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie prowadzą zajęcia najwybitniejsze w kraju ekspertki gender. Ich artykuły są publikowane w prestiżowych czasopismach zajmujących się problematyką genderową. Dzięki nim mam możliwość śledzenia na bieżąco debaty związanej z tą tematyką. Obawiam się, że ludzie, którzy szczególnie powinni się nią zająć (eksperci watykański i polskiego episkopatu), się z nią nie zapoznają. A szkoda. Uważam, że rzecznik episkopatu ks. Paweł Rytel-Andrianik, który chętnie i często wypowiada się na każdy temat, powinien się dowiedzieć, czym ta „niebezpieczna ideologia gender" naprawdę jest. W razie potrzeby służę niezbędną literaturą przedmiotu. Na razie wymienię tylko jeden artykuł autorstwa Elżbiety Karolczuk i Agnieszki Graff „Gender jako »Ebola z Brukseli«: antykolonialna rama i powstanie nieliberalnego populizmu". To niezwykle celna analiza strategii wzbudzania lęków i manipulacji danymi naukowymi, w której celuje Kościół katolicki, i to piórami takich wybitnych teologów jak Joseph Ratzinger.
Zresztą nie tylko w Polsce tematyka gender ma złą prasę. Dokładnie w tym samym czasie, gdy biskupi polscy wyrazili swoje obawy związane z „krzyczącą ideologią", na zbliżonym do Watykanu portalu Vatican Insider pojawiło się obszerne sprawozdanie z wykładu filipińskiego arcybiskupa Bernardito Auza na forum ONZ dotyczące niebezpieczeństwa „ideologii gender" i miałem wrażenie, że czytam nadwiślańskich ideologów typu Tomasza Terlikowskiego lub Dariusza Oko. Podobnie jak niezliczone wywody tych dwóch „ekspertów" od problematyki gender wywód Bernardito jest przykładem absolutnej głuchoty na temat jej właściwego znaczenia. W podobnym duchu wypowiadali się wielokrotnie ostatni papieże, z Franciszkiem włącznie.
Niedawno miałem ze studentami zajęcia poświęcone wyżej wspomnianej deklaracji LGBT+ przyjętej przez prezydenta Warszawy i medialnej wrzawie wokół tej decyzji. Studenci zaskoczyli mnie wyjątkową dojrzałością w ocenie tej deklaracji. W porównaniu z watykańskim zacietrzewieniem byłem doprawdy zbudowany dojrzałością polskich studentów, którzy też myślą o wartościach i rodzinie, ale nie wietrzą wszędzie spisków neomarksistowskiej i lewackiej propagandy wymierzonej w chrześcijaństwo i stabilność polskich rodzin.