– Naszym zdaniem segment małpek zniknie, skumulują się trzy elementy: złotówka opłaty, wyższa akcyza oraz ogromny wzrost kosztów produkcji. Mamy opinię prawną, że ta opłata ma wszelkie znamiona podatku akcyzowego, a nie może być dwóch podatków akcyzowych – przekonuje Włodarczyk. Uważa, że na tym rozwiązaniu budżet może nie zarobić. – Ministerstwo Zdrowia zyska na małpce złotówkę, ale 2 zł straci ministerstwo finansów – szacuje Włodarczyk i dodaje, że akcyza od małpki wynosi średnio 2,6 zł, a od butelki piwa 0,5 zł, budżet zamieni więc dochody wyższe na niższe.
Przeciwko wyższej akcyzie protestuje też branża winiarska, według której jej produkty sprzedawane w małych butelkach nie są małpkami, i chociaż do małych butelek trafiają głównie wina klasy premium, to zdaniem Polskiej Rady Winiarstwa dodatkowa złotówka podwyższy barierę dla klientów.
Małpki to przebój rynku alkoholowego, klienci kupują 1,3 mln sztuk małych butelek z wódką dziennie. Trzy strony konfliktu – rząd, producenci i PARPA – różnie oceniają to zjawisko. – Ograniczanie dostępu dostępu do małpek ma znaczenie – mówi Łukowska z PARPA. – Alkohol w piwie i wódce jest ten sam, jednak w puszce piwa są dwie porcje alkoholu, a w małpce o objętości 100 ml i mocy 32 proc. są prawie trzy, i wypija się ją dużo szybciej niż pół litra piwa, więc w tym sensie to niekorzystne zjawisko – dodaje.
Nasz kraj idzie pod prąd trendu europejskiego. Według Banku Światowego Czesi pili w 2007 r. 12,1 l alkoholu na osobę, Niemcy – 11,9, a Polacy – 10,3. Do 2016 r. sąsiedzi ograniczyli picie – Niemcy o litr, a Czesi o pół litra – a Polacy zwiększyli spożycie do 10,6 l.
Paweł Wojciechowski były wiceminister finansów
Efekt fiskalny wzrostu spożycia alkoholu przynosi pozytywny efekt krótkoterminowy w postaci wzrostu przychodów z akcyzy, ale w dłuższym terminie ma negatywny skutek w postaci rosnących wydatków społecznych. O ile dochody z akcyzy są łatwe do policzenia, o tyle koszty społeczne są trudne do oszacowania. To m.in. wyższe koszty opieki zdrowotnej, wypadków drogowych, spadającej wydajności pracy, absencji chorobowych, ale też takie jak np. wzrost zachowań patologicznych w rodzinie.
Miasta na procentach zarabiają i wydają
Na alkoholu zarabiają także samorządy – PARPA szacuje ich łączne dochody z tytułu udzielania zezwoleń na sprzedaż alkoholu na 700 mln zł rocznie. Rekordzistką jest Warszawa, której dochody przekraczają 52 mln zł, Kraków zarabia ponad 22 mln zł. Dla porównania Opole czy Zielona Góra – po ok. 3 mln zł rocznie. To jednak nie oznacza, że włodarze miast nie mają z alkoholem problemu. Wprawdzie zarabiają na udzielaniu zezwoleń na jego sprzedaż, ale na wniosek zmęczonych nocnymi incydentami mieszkańców zaczynają wprowadzać wieczorne prohibicje. Średnie miasta, jak Śrem czy Ełk, zarabiają na koncesjach ok. 1 mln zł rocznie, jednak znacznie więcej wydają już choćby na poradnie leczenia uzależnień, izby wytrzeźwień, nie mówiąc o pracy straży miejskiej przy nocnych interwencjach. Prezydenci miast narzekają, że nie zawsze udaje się im ograniczać liczbę sklepów z alkoholem. Zdarza się, że odmowa koncesji kończy się w sądzie – na wyrok w takiej sprawie czeka właśnie Ełk. Prezydenci narzekają też, że gdy odbiorą koncesję jednej osobie, w tym samym miejscu powstaje identyczny sklep zarejestrowany na innego członka rodziny. Sopot jest uznawany za wzór – liczbę koncesji ograniczył o jedną trzecią i nie wydaje nowych. Zaszachował kluby nocne, zmuszając je, by nie wpuszczały ludzi przed 21. rokiem życia.Maleje też w całej Polsce liczba punktów sprzedaży, która spadła z 137,5 tys. w 2015 r., do 127,8 tys. w 2018 r. Na 11,8 mld zł wpływów z akcyzy w 2018 r. z wyrobów spirytusowych pochodziło 7,8 mld zł, z piwa 3,5 mld zł, a z wina i innych napojów 380 mln zł.