„OK, boomer" – te słowa słyszy Platforma Obywatelska, kiedy usiłuje przemawiać do młodszego pokolenia. Boomersi to przedstawiciele pokolenia lat 50. w USA, czyli z okresu „baby boom" – czasu prosperity i gwałtownie powiększających się amerykańskich rodzin zmęczonych polowaniem na czarownice. Stopniowo boomersami stali się też byli hipisi z lat 60., a teraz – wszyscy ci, którzy „nie wiedzą, jak jest".
Najbardziej klasycznym przykładem boomersa w polskiej polityce jest chyba Bronisław Komorowski, nie tylko z przyczyn politycznych, ale i demograficznych. Bo PiS-u, w tym prezesa Jarosława Kaczyńskiego, określić w ten sposób się nie da, choćby dlatego – jak wyjaśnił mi pewien znajomy przedstawiciel pokolenia Z (urodzony już po roku 2000) – że „z nim nigdy nie jest nudno". Można się z PiS nie zgadzać, pokłócić, ale trudno nie słuchać.
A PO? Posługiwanie się w polityce zdaniami wielokrotnie złożonymi, przy użyciu trudnych terminów i ogólnie słusznej idei państwa prawa – powoduje, że młodsze generacje natychmiast kończą dyskusję, rysując w sieci mem z dopiskiem: „OK, boomer – nie chce mi się już ciebie słuchać".
Niektórzy nawet może i na PO zagłosują. Będzie to jednak wybór zgodny z własnym interesem lub wynikający z obawy przed PiS. Ale głowę daję, że nie będzie to wynikać z wnikliwego wsłuchania się w jakiekolwiek przemówienie. Ostatnim czołowym politykiem PO, który potrafił poruszyć młodym słuchaczem, był Donald Tusk, kiedy jeszcze uprawiał politykę miłości. Termin ten co prawda nic nie znaczył, ale za to nudny nie był.
Wybory prezydenckie to starcie osobowości. Konkurs na charyzmę, dowcip i pomysły. Prezydent Andrzej Duda, pokazując pięć lat temu swoje kampanijne chwyty, potraktował urzędującego prezydenta jak starszego, nudnego profesora gimnazjum. Jak boomera. I wygrał.