Już dawno nie odbierałam takiego telefonu. – Irena? Tu Wiktor – odezwał się po rosyjsku zdenerwowany głos z nierozpoznanego numeru paryskiego. – Musimy natychmiast coś zrobić. Wołodia umrze, wiesz, jaki jest chory, a jeszcze teraz to. Ameryka zawsze mu pomagała, musisz... – Przepraszam, Wiktor, jaki Wiktor? Znam tylu Wiktorów. Wołodia? Który Wołodia? Mów wolniej, bo nie wszystko rozumiem, jak się tak szybko mówi – odpowiedziałam. – No to przecież ja, Wiktor Fajnberg. Wiesz przecież, że Wołodia Bukowski zaczął kilka godzin temu głodówkę – usłyszałam w słuchawce.
Wiktor Fajnberg to jeden z najstarszych żyjących dysydentów. Ma dziś 84 lata, jest filologiem, który w ZSRS pisał pracę dyplomową o J.D. Salingerze. W sierpniu 1968 roku był jedną z siedmiu osób, które wyszły na plac Czerwony protestować przeciwko agresji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację. (Nie należy nigdy zapominać, że dowódcą wojsk polskich był generał Wojciech Jaruzelski, mianowany na to stanowisko w kwietniu tamtego roku, kiedy przygotowywano już plany ataku). W czasie zatrzymania Fajnbergowi wybito przednie zęby, więc nie można go było pokazać na procesie. Umieszczony zatem został na cztery lata w szpitalu psychiatrycznym, gdzie był poddawany barbarzyńskim kuracjom psychotropowym. Pewnie by ślad o nim zaginął, gdyby nie lekarka Marina, która wynosiła od niego wiadomości do dysydentów. Marinę wyrzucono z pracy, Wiktora zwolniono na skutek protestów międzynarodowych. Oboje pobrali się i wyemigrowali w 1974 roku. Wiktor jest do dziś dyrektorem Kampanii przeciwko Nadużywaniu Psychiatrii.
Antysowiecka międzynarodówka
Telefon w środku nocy przypomniał mi lata 70. i 80. Tak jakby znów odżyła nieformalna międzynarodowa sieć opozycjonistów. Rosjanie nie mieli nic przeciwko nazywaniu ich dysydentami, przedstawiciele tak zwanych mniejszości narodowych ZSRS woleli być określani jako „działacze niepodległościowi", a wielu mieszkańców bloku wschodniego wybierało termin „emigranci polityczni".
Nie wszystkim oczywiście odpowiadało międzynarodowe grono. Niektórzy emigranci/dysydenci woleli „swój do swego po swoje", ale ci, którzy przeszli przez gułag, gdzie widzieli przedstawicieli narodów, o których nawet nikt nie słyszał, wciągali się w tę nieformalną sieć. Przekształciła się ona w 1983 roku w organizację Résistance International. Jej przewodniczącymi zostali Armando Valladares, znany kubański dysydent i wieloletni więzień, oraz właśnie Władimir Bukowski.
Organizacja byłaby pewnie dużo bardziej efektywna, gdyby nie kilka czynników. Jednym z nich był zapewne ówczesny brak nie tylko internetu, ale i faksu czy telefonów komórkowych. Poza tym większość dysydentów zazwyczaj nie znała więcej języków niż własny. Główny minus stanowiło jednak to, że zanim organizacja się rozwinęła i zapuściła korzenie, zaczęto wyolbrzymiać jej realne możliwości obalenia komunizmu na całym świecie.