W latach 2008–2019 minimalne wynagrodzenie w Polsce się podwoiło: wzrosło z 1126 do 2250 zł. Żadna inna liczna grupa pracowników nie doświadczyła w tym okresie tak dużego skoku. W wielu przypadkach albo nie odnotowano wzrostu wynagrodzeń, albo był on niewielki.
Taka administracyjna ingerencja w wysokość i tym samym w strukturę wynagrodzeń przyniosła niepożądane społecznie skutki, z czego decydenci nie zdają sobie sprawę. Ich głównym motywem było zaspokojenie żądań związków zawodowych, formułowanych w zdecydowanym, roszczeniowym stylu.
Nastąpił kłopotliwy dla władz efekt dogonienia przez minimalne wynagrodzenie pensji w tradycyjnie nisko opłacanych grupach zawodowych, jakich jak bibliotekarze, pielęgniarki, początkujący nauczyciele czy lekarze, o policjantach, strażakach czy ratownikach medycznych nie wspominając. Rodzi to wśród wykonujących te zawody zrozumiałą frustrację, czego efektem są częste ostatnio strajki i inne protesty. Ponadto instytucje utrzymywane przez budżet, takie jak szpitale czy szkoły, zaczynają odczuwać poważne problemy finansowe wynikające ze wzrostu funduszu płac.
Taka sytuacja zaczyna zniechęcać młode osoby do zdobywania wykształcenia, bo w niektórych zawodach przestaje ono dawać dodatkową premię. W latach 80. z podobnego powodu drastycznie spadła liczba studentów i pracowników naukowo-badawczych. Wykształcenie miało bowiem coraz mniejszy wpływ na wysokość wynagrodzeń.
Doprowadziwszy do tej sytuacji, decydenci mają teraz dwa wyjścia: albo ograniczyć niekończący się serial podnoszenia minimalnego wynagrodzenia, albo podnosić je w przedziale między nieco ponad minimalne a nieco poniżej średniego.