Mieszkańcy ponad 20-milionowego miasta nie wychodzą na ulicę, obawiając się zarażenia wirusem, przeciwko któremu nie wynaleziono na razie skutecznego leku i na który nie ma szczepionki. Spacerujący po opustoszałych ulicach miasta pojedynczy przechodnie w pośpiechu robią zakupy, by jak najszybciej wrócić do domu i schronić się za zamkniętymi drzwiami.
Gigantyczne centra handlowe są puste. Część z nich działa, ale nie dla wszystkich. W wejściu funkcjonariusze służb epidemiologicznych mierzą klientom temperaturę i prześwietlają specjalistycznymi urządzeniami. Jeżeli przy czole któregoś lampka urządzenia zaświeci się na czerwono, natychmiast się go odizolowuje i trafia do reszty zakażonych na specjalnie wyznaczonych salach w szpitalach. Dzieci nie są odprowadzane do przedszkoli, nie działają szkoły i uniwersytety. Nie ma premier w teatrach, zamknięte są wszystkie kina, galerie i muzea. Ruchliwe dotychczas autostrady świecą pustkami.
Metro, które ma 25 linii i wcześniej przewoziło dziennie nawet 10 mln osób, teraz przypomina wyludnione podziemne miasto. Pociągi jeżdżą, ale mieszkańcy boją się zjeżdżać w dół, ponieważ są przekonani, że wciąż jest tam tłum ludzi, w którym łatwiej byłoby złapać wirusa. To nie jest fragment apokaliptycznego filmu fabularnego, lecz Pekin 30 stycznia 2019 roku.
– Wszyscy się obawiają, a zwłaszcza obcokrajowcy, że w którymś momencie zostaną odwołane wszystkie loty i ktoś ogłosi, że miasto zostanie zamknięte i odcięte od reszty świata. Dlatego wielu zdecydowało jak najszybciej opuścić Chiny – mówi „Rzeczpospolitej" Izabela Piotrowska, od ponad dwóch lat mieszkanka Pekinu. – Już nie zaglądam na fora internetowe, by nie popaść w paranoję. Roi się tam od najgorszych apokaliptycznych scenariuszy – dodaje. Mimo to nie zamierza wyjeżdżać z Chin.
Ryż i mąka na zapas
– Próbowaliśmy zamówić wodę w 20-litrowych baniakach, ale okazało się, że w trzech okolicznych sklepach nie ma po nich śladu, a pozostały jedynie małe buteleczki. Wszyscy na osiedlu zaczęli oceniać, że sytuacja jest aż tak zła, że zaczyna brakować wody. A przecież jest Chiński Nowy Rok i zawsze o tej porze nie ma tu świeżych warzyw w sklepach i wody w dużych pojemnikach. Wszystko dlatego, że przez dwa tygodnie nie ma dostaw – mówi mieszkanka miasta. – Ostatni atak paniki nastąpił, gdy zachorował mieszkaniec sąsiedniego osiedla. Ludzie zaczęli pytać, w którym dokładnie bloku mieszka ten człowiek, by przypadkiem nie znaleźć się w okolicy i niczego nie dotknąć – opowiada Piotrowska.