– Dziś potrzebny nam jest duch bojowy z 1920 i strategia na miarę Józefa Piłsudskiego – mówił przy okazji obchodów Święta Wojska Polskiego minister Mariusz Błaszczak. Jednak samemu ministrowi – mimo dobrze ocenianej defilady – przydałoby się coś innego niż fregaty: jednoznaczny polityczny sukces. – Mariusz Błaszczak ma ostatnio złą passę – przyznaje rozmówca z PiS.
Tuż po defiladzie 15 sierpnia wybuchła sprawa blokady zakupu fregat typu Adelaide, która postawiła Ministerstwo Obrony Narodowej w trudnej sytuacji – pomiędzy ośrodkiem prezydenckim a premierem Mateuszem Morawieckim i prezesem PiS Jarosławem Kaczyńskim. W PiS można spotkać się z opinią, że trudno sobie wyobrazić, by decyzja premiera Mateusza Morawieckiego o blokadzie zakupu została podjęta bez jakichkolwiek konsultacji z przebywającym na wakacjach w Beskidzie Sądeckim prezesem Jarosławem Kaczyńskim.
Problemy ministra obrony są jednak i na innym, do tej pory mniej oczywistym froncie, tym razem bezpośrednio wewnątrz rządu. – Od pewnego czasu nie ma chemii między szefem MON a premierem Morawieckim – przekonuje nasz rozmówca z Nowogrodzkiej. Jak słyszymy, powodem ma być niezadowolenie z tempa, w jakim szef MON koryguje sytuację na różnych polach w sferze zbrojeniowej, po poprzednim szefie resortu.
Inicjatywa zakupu fregat była wspierana politycznie przede wszystkim przez ośrodek prezydencki, zwłaszcza Biuro Bezpieczeństwa Narodowego. Tuż przed wyjazdem prezydenta Andrzeja Dudy do Australii szef BBN zapowiadał nawet, kiedy fregaty mogłyby rozpocząć służbę. – Byłoby dobrze, gdyby osiągnęły gotowość operacyjną w czasie nie dłuższym niż 18 miesięcy – mówił na łamach „Rzeczpospolitej". W podobnym tonie wypowiadał się początkowo szef MON. – Wojsko Polskie zamawia i będzie zamawiać budowę okrętów w polskich stoczniach, ale wojsku potrzebne są także okręty tu i teraz – mówił 13 sierpnia Błaszczak na antenie Radia Maryja. „Informujemy, że Ministerstwo Obrony Narodowej wielokrotnie informowało, że żadne decyzje w sprawie zakupu fregat Adelaide nie zostały podjęte" – czytamy teraz w komunikacie MON ze środy.
Powrót prezydenckiej delegacji z antypodów na pewno ożywi temat. Całą sytuację opozycja komentuje bardzo jednoznacznie. – Chaos w rządzie i brak zaufania premiera do ministra obrony. Inaczej się nie da wytłumaczyć tak wielkiej niewyobrażalnej wpadki na arenie międzynarodowej. Nie znam takiego przypadku w świecie, żeby prezydent i minister obrony w przeddzień wizyty zostali ubezwłasnowolnieni przez premiera i odwołano podpisanie listu intencyjnego – mówi „Rzeczpospolitej" były szef MON i wiceprzewodniczący Platformy Obywatelskiej Tomasz Siemoniak. Temat wróci też niemal na pewno we wrześniu, gdy po raz pierwszy po wakacyjnej przerwie zbierze się Sejm.