Bezbrzeżne zdumienie senatora PiS Jana Marii Jackowskiego, który w wywiadach telewizyjnych pytał w środę retorycznie, „jak to jest, że na cztery dni przed zaplanowanymi wyborami nie wiemy, kiedy się one odbędą i w jakim reżimie ordynacyjnym”, mogło napełnić widzów otuchą.
Świadczy bowiem o tym, że przynajmniej niektórzy politycy partii rządzącej rozumieją absurd sytuacji, do której doprowadziła centrala na Nowogrodzkiej. Absurd ten pogłębiła jeszcze marszałek Sejmu Elżbieta Witek, pytając PKW – instytucję wyciętą przez PiS z procedury wyborczej – o to, czy w niedzielę wybory mogą się odbyć. Nie mówiąc już o pytaniu TK o zmianę terminu głosowania, co przypomina pytanie do folbluta, czy chciałby się pościgać na służewieckim torze. Wszyscy znają odpowiedź, a autorytet Trybunału, który nie rozpatrując właściwie niczego, w tej akurat sprawie ruszył jak ów folblut dźgnięty ostrogą – spadł niczym poziom wody w Wiśle.
To tylko niektóre z działań władzy potęgujących kryzys i chaos. Ma to oczywiście wpływ na ostrą krytykę ze strony opozycji i kompletną dezorientację obywateli. Czy to władzy nie przeszkadza? A jeśli nie, to czy nie przeszkadza jej dezorientacja własnych szeregów? Brak spójności wypowiedzi? Różne komunikaty wypływające na zewnątrz? Produkowane w mediach i internecie zbitki wypowiedzi jej prominentnych przedstawicieli, którzy w ciągu dwóch tygodni zmieniają zdanie trzykrotnie?
Oczywiście, że przeszkadza, tyle że teraz nie czas żałować róż takich jak wicepremier Jacek Sasin, gdy płonie las politycznego błogostanu. PiS walczy o życie i wcale nie jest powiedziane, że przegra. Musi tylko doprowadzić do wygranej Andrzeja Dudy, bo jej brak oznacza przy tych wszystkich kompromitujących działaniach rozpad i utratę władzy – za miesiąc, za pół roku, za rok – ale nieuchronnie. Jeśli natomiast obecny prezydent wybory wygra i dalej będzie narzędziem sprawowania władzy przez prezesa Kaczyńskiego – wszelkie kłopoty mogą odejść w niepamięć. Przy odrobinie szczęścia epidemia się utrzyma na dotychczasowym poziomie i zacznie zamierać, gospodarka dzięki dotacjom ze znienawidzonej Unii przetrwa, a premier Morawiecki weźmie się za realizowanie nowych, wspaniałych Wielkich Budów Kapitalizmu. Zaplanuje się jakiś kolejny przekop albo podkop...
Nieważne więc, jak bardzo ośmieszy się jeden czy drugi polityk partii rządzącej, bo to są straty, które trzeba ponieść, żeby nie wypuścić z kurczowo zaciśniętych rąk zielonego sukna z prezydialnego stołu. Potem się to wszystko naprawi: ministra można wymienić, marszałka odesłać np. do europarlamentu. Byle nie oddać Pałacu przy Krakowskim Przedmieściu.