Przyjęty w zeszłym tygodniu przez rząd projekt rozdzielenia funkcji ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego z jednoczesnym przyznaniem temu ostatniemu większej samodzielności nie będzie żadnym przełomem w działalności polskiej prokuratury. A już na pewno nie jest lekarstwem na jej najważniejsze bolączki. Jest to kwestia najwyżej drugorzędna.
Zwłaszcza że rządowy projekt przewiduje duże usamodzielnienie stanowiska prokuratora generalnego. Nie wyobrażam sobie jednak sytuacji, aby rząd został pozbawiony całkowitej kontroli nad prokuraturą. Najlepiej byłoby, aby minister sprawiedliwości pozostał organem zwierzchnim prokuratora generalnego, tak jak jest organem zwierzchnim dyrektora generalnego służby więziennej czy też tak jak minister spraw wewnętrznych nadzoruje komendanta głównego policji, straży granicznej etc.
Tak jak rząd kontroluje służby specjalne, policję czy wojsko, tak samo powinien móc kontrolować prokuraturę. Nikomu nie przychodzi przecież do głowy pomysł, by np. policję wyłączyć spod kontroli MSWiA.
Nie rozumiem dlaczego – przy rozdzieleniu funkcji prokuratora generalnego od ministra sprawiedliwości – mamy rezygnować z formuły, by prokurator generalny był powoływany przez premiera na wniosek odpowiedniego ministra.
Nie widzę powodu, by różnicować model powoływania na urząd, dajmy na to, komendanta głównego policji i prokuratora generalnego. Najgorszym jednak rozwiązaniem z możliwych byłoby doprowadzenie do sytuacji skrajnej, w której prokurator generalny stałby się całkowicie autonomicznym organem, na wzór szefa CBA (dziś Mariusza Kamińskiego).