- Zostałam zdradzona przez własny kraj - mówi łamiącym się głosem Anna Ch. Po chwili zaczyna płakać. Tak jest do końca rozmowy, na którą umówiła się z nami w jednej z trójmiejskich galerii handlowych. Tylko na chwilę, bo jest śmiertelnie przerażona. Boi się rozpoznania. Od kilkunastu tygodni ukrywa się z kilkumiesięcznym synkiem.
Do niedawna kobieta mieszkała w Holandii z mężem i małym Euzebiuszem. Wiosną jej małżeństwo się rozpadło. Według jej relacji mąż sam poprosił, by wyniosła się z domu. Anna spakowała siebie, syna i wyjechała do Polski.
Trzy tygodnie później mąż oskarżył ją o uprowadzenie dziecka. Powołał się na konwencję haską, która ma chronić rodziców przed wywożeniem dzieci przez partnerów z innych krajów. Efekt? Za kobietą wydano europejski nakaz aresztowania. Policja zatrzymała ją w szkole pod Kościanem, gdzie pracowała. Sąd rozpatrujący kwestię ekstradycji stanął po stronie Anny. Uznał, że skoro ma prawa rodzicielskie, nie można jej oskarżyć o porwanie. Kobieta wyszła na wolność.
Ale latem Sąd Rejonowy w Śremie nakazał, by Euzebiusz wrócił do Holandii. Nakaz należało wykonać natychmiast, mimo że Anna karmiła dziecko piersią. Kobieta chłopca nie oddała, liczyła na poznański Sąd Okręgowy. Ten jednak stwierdził, że matka wyrwała chłopca z naturalnego środowiska, a rolą wymiaru sprawiedliwości jest to naprawić. – Faszyści odrywali dzieci od karmiących kobiet, a teraz to polskie sądy czynią podobnie. Nie zwracają uwagi na żadne więzi – rozpacza Anna.
Kobieta nie zamierza wracać do Holandii, bo tam najprawdopodobniej będzie odpowiadała za uprowadzenie dziecka. A o wydaniu chłopca słyszeć nie chce – boi się, że jeśli Euzebiusz wyjedzie, nigdy więcej go już nie zobaczy.