Wypowiedź prof. Miłosza Parczewskiego w RMF o tym, że najnowsze badanie dowodzi, iż zakażenia na dworze są marginalne, więc „noszenie maseczek [na powietrzu] jest bez sensu”, powinna była wywołać natychmiastową reakcję. Następnego dnia powinniśmy zostać zwolnieni z tej uciążliwości. Nic takiego jednak nie nastąpiło.
Zamiast tego minister Niedzielski wstawił na Twittera pewien link i napisał, że z przywołanego tekstu wynika, iż na dworze zaraża się 10 proc. ogółu zakażonych, a to jest dużo i dlatego maseczki muszą zostać. Link prowadził do artykułu na portalu podróżniczego magazynu „National Geographic”, gdzie mowa była nie o 10 proc., ale o odsetku „poniżej 10 proc.”. Artykuł powstał na podstawie badania, które sumowało wyniki pięciu innych, dotyczących miejsc zakażeń koronawirusem. W trzech liczba zakażeń na dworze została podana w procentach. W jednym wynosiła 5 proc., ale było to specyficzne środowisko pracy. W pozostałych dwóch – poniżej procentu.
Wynika z tego, że minister zdrowia nie czyta tego, co podaje dalej. Ale to nie dziwota – tak samo było przecież ze słynnym badaniem opublikowanym w „Nature”.
Tymczasem Wirtualna Polska od swoich informatorów usłyszała, jak w rządzie uzasadnia się utrzymanie nakazu noszenia maseczek na dworze: „Nie chcemy się w tej materii pospieszyć i ogłosić przedwczesnego symbolu zwycięstwa z pandemią. To mogłoby odnieść efekt odwrotny od planowanego, demobilizować ludzi, jeśli chodzi o przestrzeganie obostrzeń i zniechęcać ich do programu szczepień”. Nie chodzi zatem o żadne powody merytoryczne, tylko po prostu o tresurę.
Potwierdził to w programie „Lustra” w TVP 3 Poznań Jerzy Milewski, gdański radny PiS, przedsiębiorca i członek Narodowej Rady Rozwoju przy prezydencie RP. Powiedział, że od początku był blisko procesu decyzyjnego i dodał: „Do dzisiaj nie mogę przełknąć tego, że wśród najważniejszych decydentów dominował pogląd, że Polaków trzeba nastraszyć, żeby słuchali się decyzji administracji dla swojego dobra”.