Jej największe przeboje przetrwały, choć powstały ponad cztery dekady lat temu. Nawet ci, których nie było wówczas na świecie, potrafią dziś zaśpiewać „O mnie się nie martw”, „Nie bądź taki szybki Bill”, „Trzynastego”, o „Małym księciu” nie wspominając. Dla pokolenia wchodzącego w życie w latach 60. była kimś więcej niż popularną piosenkarką. Lansowała nową muzykę, modę i ucieleśniała marzenia.

Na szersze wody wypłynęła w 1963 r. dzięki jednej z edycji Festiwalu Młodych Talentów, to na tej imprezy odkryto też m. in. Czesława Niemena. Miała świetny głos i ogromną muzykalność, więc szybko wprowadzono ją na profesjonalne estrady jako solistkę zespołu Czerwono-Czarni.

Nie była tak silną osobowością jak Niemen, więc jej wizerunkiem zajęli się inni. Wykreowali skromną dziewczynę w krótkiej sukience – dynamiczną i energiczną, ale grzeczną. Do Polski dotarła już wówczas rockowa rewolucja, ale przez decydentów kulturalnych została odpowiednio uładzona, sympatyczna Kasia Sobczyk idealnie się do nadawała na gwiazdę tzw. bigbitu.

Od pierwszego przeboju, którym wygrała festiwal w Opolu w 1964 r. („O mnie się nie martw”) publiczność ją pokochała. Na szczytach sławy była jednak niespełna dziesięć lat. Gdy dziewczęca Kasia dorosła, nie potrafiła zmienić artystycznego wizerunku, choć miała ku temu warunku. Świadczy o tym choćby dramatyczna piosenka „Nie wiem, czy to warto”, którą także triumfowała w Opolu.

Nie poszła tym śladem, a w 1979 r. wyjechała do Chicago, by wieść życie polonijnego artysty. Do kraju wróciła na stałe dwa lata temu, już ciężko chora. Wcześniej przyjeżdżała, by kolejnym generacjom śpiewać swe piosenki. Z pewnością nadal będziemy do nich wracać.