Dokumenty zagrażają góralom zaangażowanym w Goralenvolk

Dokumenty pogrążają górali zaangażowanych podczas wojny w Goralenvolk – mówi historyk

Aktualizacja: 20.10.2011 11:19 Publikacja: 19.10.2011 20:19

Dokumenty zagrażają góralom zaangażowanym w Goralenvolk

Foto: ROL

Czy idea Goralenvolk i związana z nią kolaboracja górali z hitlerowcami to na Podhalu nadal temat tabu?

Wojciech Szatkowski,  historyk, autor książki "Goralenvolk – historia zdrady":

Tabu może już nie, ale to ciągle dla niektórych krwawiąca rana. Także dlatego na okładce mojej książki, która ma się ukazać na początku listopada, będzie swastyka wbita w Giewont i wypływająca z niego krew. Mam nadzieję, że czytelników to zainteresuje. Na dyskusję, jaką niedawno zorganizowaliśmy w Dworcu Tatrzańskim, przyszło 400 osób.

Ile czasu poświęcił pan na zbieranie materiałów?

Łącznie około pięciu lat. Można powiedzieć, że zacząłem na studiach, bo moja praca magisterska, obroniona na Wydziale Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego w 1991 roku, była poświęcona fenomenowi Goralenvolku.

Zbierałem materiały w Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich. Czytałem np. akta procesów Józefa Cukra, jednego z przywódców Goralenvolku, i jego towarzyszy. Do napisania książki namówili mnie jednak dwa lata temu Anna i Bartosz Namaczyńscy z wydawnictwa Kanon. Bez ich zachęty i pomocy praca by nie powstała.

Zajął się pan tym tematem także z powodu dziadka – Henryka Szatkowskiego, kiedyś piłsudczyka, który potem zaangażował się w Goralenvolk.

Oczywiście. Trudno o tym zapomnieć, choć moja babcia Maria, szalenie dzielna kobieta, wzięła polską kenkartę (dowód tożsamości wydawany przez władze okupacyjne nieniemieckim mieszkańcom Generalnego Gubernatorstwa, którzy ukończyli 15 lat – red.) i nie chciała mieć nic wspólnego z Goralenvolkiem. Ale długo po wojnie konsekwencje działalności dziadka rodzina odczuwała. Mój ojciec Jan nie mógł tu zdać matury, bo nauczycielka liceum oznajmiła, że nie ma o tym mowy z powodu kolaboracji dziadka z Niemcami. Ojciec ostatecznie zdał maturę w ówczesnym Stalinogrodzie, czyli Katowicach.

Dla pokolenia wojennego to nie był łatwy temat. Andrzej Krzeptowski, syn Wacława Krzeptowskiego – przewodniczącego Komitetu Góralskiego – wiele razy był zaczepiany jako "syn zdrajcy". To samo spotykało rodzinę Cukrów i inne.

Moja książka nie powstała po to, żeby tym ludziom dokopać. Chciałem poznać mechanizmy współpracy górali z okupantem. To nawet zahacza o psychologię, by pokazać, jak Niemcy "wkręcili" wiele osób w kolaborację. Bo – o czym trzeba pamiętać – Goralenvolk nie był pomysłem górali, lecz hitlerowców.

Jaki procent mieszkańców Podhala w tej współpracy z Niemcami brał udział lub co najmniej z ideą o germańskim pochodzeniu górali sympatyzował?

W Komitecie Góralskim, namiastce samorządu, i jego delegaturach pracowało około 200 osób. Oczywiście, ci ludzie mieli współpracowników, donosicieli na terenie okolicznych wiosek, a to było kolejnych 100 lub nieco więcej osób. Oprócz działaczy tego komitetu byli ludzie, którzy wzięli kenkarty góralskie – ok. 27 tysięcy – czyli jakieś 18 proc. mieszkańców Podhala. Tyle że samo wzięcie kenkarty "G" nie oznaczało, że ktoś się identyfikuje  z Goralenvolkiem ani że jest zdrajcą.

Przywódcy komitetu wierzyli w teorię o germańskim pochodzeniu górali?

Wacław Krzeptowski uwierzył raczej, że może być ich zbawcą.

Pytał górali, czy w ten sposób chcą być zbawieni?

Zdecydowanie nie. W warunkach okupacji to Niemcy ustalali reguły gry. I – dzięki doskonałemu wywiadowi – znaleźli tu osoby, które zaczęły z nimi współpracować. Witalis Wieder, żołnierz WP i agent Abwehry, zorganizował tu sieć agentów. Potem zaczęto pozyskiwać grupę skupioną wokół Wacława Krzeptowskiego. Niemcy werbowali ludzi bogatych i wpływowych.

A w co uwierzył pana dziadek?

Chyba w to, że uda mu się uratować rodzinę, góralszczyznę. Nie wiedział, jak się skończy wojna. Krzeptowski i Szatkowski sądzili, że z taką potęgą jak Niemcy nikt nie wygra. Oczywiście, wiele osób czerpało też doraźne zyski.

Jakie?

Działacze Komitetu Góralskiego dostali koncesje na lokale w Zakopanem. Były dodatkowe przydziały mięsa, mleka czy cukru. A głód był tu potworny.

Kiedy sytuacja na froncie się zmieniła, próbowali się ze współpracy z Niemcami wyplątać?

Z takiej kolaboracji nie ma wyjścia. Wchodziła w grę tylko ucieczka. Na nią zdecydował się mój dziadek, który jesienią 1944 roku wyjechał z Zakopanego do Austrii, potem do Włoch i Wielkiej Brytanii. Ślad po nim zaginął. Z rodziną, bo babcia z dziećmi wyjazdu odmówiła, nie utrzymywał kontaktu.

A Wacław Krzeptowski sądził chyba, że mu się nic nie stanie. Tymczasem 20 stycznia 1945 roku został powieszony za zdradę przez oddział Armii Krajowej "Kurniawa". Krzeptowski na nic innego liczyć nie mógł, bo AK wydała na niego prawomocny wyrok śmierci.

Co mają na sumieniu działacze Goralenvolku? Jak bardzo zaszkodzili tym, którzy z Niemcami nie współpracowali?

Ludzie potracili nieruchomości na Krupówkach, a wiele osób zostało wywiezionych do Oświęcimia czy na roboty. Były tu liczne pacyfikacje wsi współpracujących z partyzantami, jak Ochotnica, Ratułów czy Stare Bystre. Rozstrzeliwano ludzi w Zakopanem – np. w placówce gestapo. Niemcy mordowali i palili domy. Żywcem wrzucali górali w płomienie. Choć Krzeptowski wielu ludzi też uratował. Piszę więc i o tych, którym pomógł.

Niemniej, kiedy to wszystko się rzuci na szalę, działacze Goralenvolku wypadają bardzo źle.

Co pana najbardziej zaskoczyło podczas kwerendy w archiwum krakowskiego IPN i odkrywania nieznanych materiałów na temat tego okresu?

Wydawało mi się, że dokumenty trochę usprawiedliwią działaczy Komitetu Góralskiego, a także mojego dziadka. Tymczasem jest przeciwnie. Dokumenty ich pogrążają, np. przy okazji akcji wręczania kenkart – są opisy gróźb, wysiedleń. "Albo jesteś góralem, albo 20 kilo na plecy i won z Podhala" – mówił Wacław Krzeptowski. A za nim stali gestapowcy. Ludzie w Rabce oglądali go, gdy nad nim wisiał portret Hitlera. Straszono górali, że jak wezmą kenkartę polską, skończą w Auschwitz. Grożono też konfiskatą majątku.

Góralskiego Legionu Waffen SS nie udało się utworzyć. Choć większość "ochotników" zdezerterowała, to jednak na początku zgłosiło się do niego ok. 300 górali. Co nimi powodowało?

Góralskich "ochotników" wsadzono w wagony w Zakopanem i przewieziono do obozu szkoleniowego SS w Trawnikach. Pozostało ich tam ostatecznie niewiele ponad dziesięciu. Ci chłopcy liczyli na służbę w Generalnej Guberni, zwolnienie z robót w Rzeszy. Tylko kilku było dumnych ze służby w SS.

Ile stron będzie mieć książka?

Około 600, w tym 250 fotografii, w większości niepublikowanych. To nie jest lektura przyjemna ani łatwa. Traktuje o tym, o czym nikt nie lubi mówić głośno – o zdradzie.

- rozmawiała Ewa Łosińska

Czy idea Goralenvolk i związana z nią kolaboracja górali z hitlerowcami to na Podhalu nadal temat tabu?

Wojciech Szatkowski,  historyk, autor książki "Goralenvolk – historia zdrady":

Pozostało 98% artykułu
Czym jeździć
Nowa Skoda Kodiaq. Liczą się konie mechaniczne czy design?
Tu i Teraz
Nowa Skoda Superb. Komfort w parze z technologią
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać