Trudno się panu oglądało mecz Polska–Ukraina z trybun?
Eugen Polanski: Na pewno nie było to nic miłego. Nie mogłem zagrać za żółte kartki, a bardzo chciałem pomóc kolegom. Ukraińcy nie pokazali niczego wielkiego, dlatego tym bardziej trudno pogodzić się z wynikiem. Nie zdążyliśmy zorganizować się na boisku, a już wysoko przegrywaliśmy. Przez pierwsze dziesięć minut nie istnieliśmy, ale później gra wyglądała już dużo lepiej. Kiedy Łukasz Piszczek strzelił gola, wydawało się, że następne są kwestią czasu i że jeszcze uda nam się wszystko odrobić. Stało się inaczej.
Sami piłkarze przyznają, że zabrakło zaangażowania. Jak to wytłumaczyć?
Moim zdaniem zaangażowania nie zabrakło. Na początku kiepsko było z koncentracją, a później tak bardzo chcieliśmy doprowadzić do wyrównania, że nie oszczędzaliśmy się i nie zastanawialiśmy, czy starczy nam sił na drugą połowę. Wiedzieliśmy, że Ukraińcy po stracie piłki atakują bardzo agresywnie, często faulują. Tyle że odległości między naszymi zawodnikami nie były takie, jak miały być. Nawet najbardziej agresywnie grająca drużyna nic nie zdziała, jeśli jest źle ustawiona. Byliśmy za daleko od nich, robiły się olbrzymie luki między obroną, pomocą i atakiem. Ukraińcy to wykorzystali.
Ta porażka spowodowała, że już po czterech meczach eliminacyjnych wiemy, że o mundial będzie bardzo ciężko.