Andrzej Duda wygrał już w tej kampanii parę bitew. Ale wciąż daleko mu do tryumfu w całej wojnie. I choć nadrabianie sondażowego dystansu do urzędującego prezydenta wlewa w serca jego zwolenników otuchę, to wciąż jest to raczej nadzieja na drugą turę niż na przeprowadzkę do Belwederu.
Na starcie kampanii na kandydata PiS czekało kilka zagrożeń. Pierwszym była obawa, że Duda nie będzie w stanie odróżnić się od kilkuosobowej grupy kandydatów o podobnym – z punktu widzenia mniej zorientowanych wyborców – profilu. Młodych, niespecjalnie doświadczonych, mało rozpoznawalnych i skazanych na porażkę – takich, którzy mogą sprawiać wrażenie, że ich start podyktowany jest wyłącznie partyjnymi kalkulacjami, którym przyświeca olimpijska zasada „liczy się udział".
Za tą obawą podążała następna, czy i jak Duda poradzi sobie ze zbudowaniem własnej rozpoznawalności, przekonania, że jest politykiem „pełnokrwistym", niebędącym jedynie erzacem Jarosława Kaczyńskiego. A do tego trzeba było wykonania nie tylko kilku, dość oczywistych z punktu widzenia kampanii zabiegów, m.in. ukrycia na jakiś czas prezesa PiS, ale też poddania Andrzeja Dudy sprawdzianom, jakim są konwencje i duże wystąpienia. Musiał im nie tylko sprostać, lecz zaskoczyć rywali i powątpiewających w niego obserwatorów stylem, siłą, naturalnością, ale i charyzmą.
W powszechnej opinii Duda poradził sobie z tym całkiem sprawnie. Co prawda sztabowcy PO wciąż usiłują prezentować go jako kandydata „plastikowego", polityka „sterowanego z tylnego rzędu", ale – sądząc po sondażach – nie osiągają szczególnych sukcesów. Dziś najważniejszym i najtrudniejszym zadaniem kandydata i jego sztabu jest przebicie „szklanego sufitu PiS" – wyjście poza tradycyjny elektorat partii Kaczyńskiego, zdobycie wyborców niezdecydowanych, rozczarowanych rządzącymi i poszukujących nowego obiektu politycznego poparcia.
Jeśli Duda zatrzyma się w okolicach 30-proc. poparcia, nie będzie w stanie dalej zbliżać się do Komorowskiego, to nawet jeśli doprowadzi do drugiej tury, będzie bez szans na zwycięstwo. Jego sztab ocenia, że granicą marzeń w pierwszej turze jest 35–36 proc. i że dawałoby to nadzieję na nawiązanie walki z urzędującym prezydentem w turze drugiej.
Jednak pytanie o to, czy do niej w ogóle dojdzie, wydaje się wciąż kluczowe. Sondaże Komorowskiego są na granicy 50 proc., a ich zmiany, zwłaszcza w obliczu tak intensywnej kampanii wyborczej, z jaką mamy dziś do czynienia, są niesłychanie trudne do przewidzenia. Dynamika zdarzeń okołokampanijnych jest wyjątkowo gwałtowna.
Ta kampania toczy się już teraz w takim tempie, że coś, co wydaje się jej tematem głównym albo trwałą osią podziału, po kilku dniach traci na znaczeniu. W ciągu ostatnich kilkunastu dni byliśmy już świadkami próby narzucenia przez PO debaty o in vitro i ustawienia Dudy w roli tego, który idzie w tej sprawie pod prąd liberalnym poglądom większości Polaków. Ta sprawa szybko ustąpiła debacie na temat SKOK-ów i politycznej odpowiedzialności za ich kondycję. Za nią podążyło forsowanie dyskusji o euro z jednej oraz podziału na Polskę racjonalną i radykalną z drugiej strony.