[i]Korespondencja z Kapsztadu[/i]
Po ostatnim gwizdku sędziego na boisku mocno się zagotowało. Nagle do Holendrów ruszyli wszyscy piłkarze Urugwaju, nawet rezerwowi. Nie mieli pretensji o żadną konkretną sytuację. Mieli żal do losu, że nie nagrodził ich waleczności, a finał mistrzostw świata dał drużynie, która starała się do niego dotrzeć jak najmniejszym nakładem sił.
Trzy minuty wcześniej, a już dwie po regulaminowym czasie gry, Maxi Perreira strzelił gola na 2:3. Kiedy Holendrzy odliczali sekundy do ostatniego gwizdka, Urugwajczycy wciąż wierzyli, że wszystko może się jeszcze zmienić. Nie zwolnili ani na chwilę, gdy przegrywali 1:3, ani wówczas, gdy do remisu brakowało im już tylko jednej bramki.
[srodtytul]Gra w chodzonego[/srodtytul]
Piłkarze Berta van Marwijka, dla których ten półfinał miał być spacerkiem, skupili się na wybijaniu piłki z własnego pola karnego, nie panowali nad tym, co działo się na boisku, drżeli o to, że mogą wypuścić z rąk szansę wejścia do historii.