Zaskoczeni mieszkańcy mówią, że słyszeli o takich katastrofach w biednych krajach Trzeciego Świata, ale nie w centrum Europy.
– Wszystko jest kompletnie zniszczone, nie rozpoznaję ulic, a nawet krajobrazu – mówił Michael Lang, właściciel zniszczonego sklepu w miejscowości Ahrweiler, odległej zaledwie 20 kilometrów od dawnej stolicy Niemiec Zachodnich Bonn. Właśnie w Ahrweiler jest największa liczba ofiar: 110 już odnalezionych zmarłych i 670 rannych.
Miejscowość leży w landzie Nadrenii-Palatynatu, najbardziej dotkniętym czwartkowym kataklizmem. Ponadto, ofiary i ogromne straty materialne odnotowano w niemieckich landach Północnej Nadrenii-Westfalii i Saarze. Powodzie zalały również miasta w Belgii (gdzie zginęło co najmniej 27 osób, w tym w Liege) i Holandii (m.in. Venlo), w znacznie mniejszym stopniu dotknięty jest Luksemburg oraz Szwajcaria. W Holandii zalane zostały częściowo tylko południowe obszary kraju, ale i tak premier Mark Rutte powiedział, że to największy kataklizm od 300 lat.
Z dala od terenu głównej katastrofy ulewne deszcze zniszczyły powiat Alba w rumuńskim Siedmiogrodzie, a także zalały dwie austriackie miejscowości na pograniczu Austrii i Niemiec. Po niemieckiej stronie granicy w Bawarii woda przepłynęła ulicami Berchtesgaden.
Wszędzie uszkodzone są drogi oraz sieć łączności, przede wszystkim komórkowej. Wszyscy się pocieszają, że to z tego ostatniego powodu nie można w Niemczech jeszcze odnaleźć prawie 1 tys. osób. Ale liczba śmiertelnych ofiar rośnie wraz z usuwaniem mułu i błota z kolejnych zalanych domów – ich mieszkańcy zaskoczeni we śnie przez potężne fale powodziowe nie mieli żadnej szansy na ucieczkę. Ratownicy odnajdują coraz mniej żywych.