W ostatnim tygodniu prezydentury Bronisława Komorowskiego ukazał się bolesny dla niego sondaż. Polacy zapytani przez pracownię badawczą TNS o ocenę jego kadencji w większości odpowiedzieli, że nie są zadowoleni ze sposobu, w jaki Komorowski sprawował władzę.
W rankingu wszystkich prezydentów po 1989 r. Komorowski wyprzedził tylko – to rechot historii – Wojciecha Jaruzelskiego. Jednak dziś – gdy sztabowcy sprawnie obsadzili Komorowskiego w roli stetryczałego mistrza obciachu – ten sondaż jest równie wiarygodny co badania, które przez całą kadencję dawały mu społeczne zaufanie sięgające niemal 80 proc.
W kontrze do PiS
Komorowski rozpoczynał swą prezydenturę w wyjątkowo trudnym momencie – po katastrofie smoleńskiej.
Pierwsze polityczne błędy popełnił już wówczas, obejmując jako marszałek Sejmu osierocony urząd pośpiesznie i bez niezbędnego w tej sytuacji taktu. W dodatku przyczynił się do wybuchu wojny o krzyż przed Pałacem Prezydenckim, udzielając „Gazecie Wyborczej" wywiadu, w którym znalazły się niezręczne zapowiedzi jego przeniesienia spod Pałacu. To podgrzało emocje i zaostrzyło wojnę polsko-polską.
Ewidentnie urząd prezydencki Komorowski obejmował w kontrze do środowiska PiS, z którym darł koty przez lata. Nawet zaproszenie Jarosława Kaczyńskiego do prezydenckiej Rady Bezpieczeństwa Narodowego było głównie chwytem na czas kampanii prezydenckiej. Wówczas Kaczyński zaproszenie przyjął – też ze względu na kampanię. Wszystkie późniejsze oferty współpracy były przez PiS odrzucane.