Był przede wszystkim wielkim komikiem, a jego vis comica brała się, jak u największych klasyków gatunku, ze zdumienia życiem, ludźmi, a także samym sobą. Lubiano go jako „swojaka", choć polor naturszczyka miał inny niż Jan Himilsbach – pogodny, serdeczny.
W kontraście do nadpobudliwych bohaterów Zenona Laskowika, partnera z kabaretu Tey, do perfekcji opanował doprowadzanie nas do śmiechu kamiennym wyrazem twarzy oraz wyrazem oczu, który stał się barometrem rosnącego przerażenia niedorzecznością świata. Ale był też wielki liryzm w Bogdanie Smoleniu. Ten walor potrafił pięknie wydobyć – mówiąc lub śpiewając przyciszonym głosem o ludzkich marzeniach i tęsknotach.