Trzy lata trzeba było czekać, by polski widz mógł poznać inscenizację opery Karola Szymanowskiego, jaką w Bilbao zrealizował Michał Znaniecki. Tyle czasu trwało przeniesienie do któregoś z naszych teatrów jednej z najciekawszych wersji „Króla Rogera", a wiedzie on bogate życie teatralne. Ostatnie ćwierćwiecze przyniosło przecież prawie 20 jego premier na europejskich scenach.
To, co Michał Znaniecki przedstawił w Operze Krakowskiej, nie jest wszakże zwykłym powtórzeniem. Dokonał pewnych zmian w swej inscenizacji, zwłaszcza w III akcie, ale zachował to, co w Bilbao stanowiło o oryginalności i sile spektaklu. Odrzucił konflikt dionizyjsko-apolliński i zderzenie surowego średniowiecznego chrześcijaństwa z wyrafinowaną kulturą antyku, co u progu XX wieku fascynowało Szymanowskiego, ale również nie zrobił przedstawienia o dylematach władzy, jak chętnie dziś traktują „Króla Rogera" inscenizatorzy.
W Krakowie oglądamy kameralny, intymny, ale poruszający dramat rodzinny. Wtargnięcie tajemniczego Pasterza w ustabilizowane życia Rogera i Roksany burzy ład i szczęście. W przeciwieństwie jednak do premiery w Bilbao wątek gejowski został stonowany. Tej inscenizacji bliżej do słynnego „Teorematu" Pasoliniego, gdyż tak jak w tamtym filmie przybysz fascynuje zarówno męża, jak i żonę. Roger pierwszy odrzuca małżeńską obrączkę, ale to Roksana, jak wymyślił Szymanowski, podąży za Pasterzem.
Akt trzeci przynosi zaś nieoczekiwaną zagładę świata. Michał Znaniecki przesunął czas akcji i oto do starego Rogera wraca zmęczona życiem małżonka. Niczego jednak nie da się już odbudować, bo proste z pozoru decyzje, uleganie własnym fascynacjom, popędom, instynktom, przynoszą nieodwracalne konsekwencje. Pozostaje więc tylko śmierć.
Konsekwentnie poprowadzona inscenizacja krakowska dowodzi również, jak uniwersalną wymowę ma opera Szymanowskiego. Można ją bowiem odczytać na wiele sposobów, wybrać jeden wątek, a stworzyć logiczny, głęboki i poruszający spektakl.