Autor „Weisera Dawidka” napisał tragigroteskę, w której zmierzył się z typowymi wadami Polaków. W „Sarmacji” umieścił wszystko, co stanowi stereotyp rodaka. Przypatrzmy się więc sobie samym: leniom, opojom i warchołom.
Skorumpowani urzędnicy państwowi pobierają apanaże od ambasadorów obcych mocarstw. Posłowie rozmaitych stronnictw pod byle pretekstem skaczą sobie do oczu. Władca narodu poprawia stan kiesy, kupcząc tytułami, nadaniami ziemskimi i orderami.
Do kompletu dodajmy jeszcze skandale obyczajowe wysoko postawionych reprezentantów narodu. Obłudę kościelnych hierarchów przegrywających biskupie insygnia przy karcianym stoliku. I jawną pogardę kontuszowych panów dla nauki i w ogóle wszelkiej wiedzy – z teorią Kopernika włącznie – wykraczającej poza pojmowanie świata przyswojone z domowych modlitewników.
Sztuka jest kolażem scen, z których każda z osobna posiada wewnętrzną dynamikę, lecz istnieje bez związku z pozostałymi. Próbą powiązania ich w pewną całość jest wprowadzenie dwóch przedstawicieli ludu wędrujących przez sejmikującą Lubelszczyznę. Komentują obserwowane wydarzenia, niekiedy nawet do akompaniamentu liry korbowej. Nie zmienia to faktu, że całość nie ma wyrazistych pierwszoplanowych bohaterów i jest kompletnie adramatyczna.
Reżyser Krzysztof Babicki sprytnie obszedł się z mało wdzięcznym materiałem scenicznym, dając pełne przepychu widowisko w stylu Schillerowskich „obrazków śpiewanych”. Można w nim podziwiać szlachetków, kiedy rozsiewają iskry ze skrzyżowanych w zwadzie szabel, albo efektowny, opętańczy taniec śmierci.