Przez prawie dziesięć lat wędrowała po scenach: Hannover, Schauspielhaus w Hamburgu, potem już prestiżowy adres w Niemczech – Schaubühne w Berlinie, który zamieniła następnie na Bonn i Kolonię. Od dwóch sezonów jest w zespole Thalia Theater w Hamburgu.
Coraz ważniejsze były też role: Joanna d'Arc w dramacie Schillera, Polly w "Operze za trzy grosze" Brechta, Ellida Wangel w "Kobiecie z morza" Ibsena. Stworzyła kilka ciekawych kreacji w kinie, zwłaszcza w "Na krawędzi nieba" Faitha Akimo, ale film ciągle nie w pełni wykorzystał jej talent.
Znacznie lepiej wiedzie się jej w teatrze. Jest indywidualnością, co udowadnia w "Fauście". Ten maraton teatralny, oparty na obu częściach dramatu Goethego, przygotował Nicolas Stemann. Trwa od ośmiu do dziewięciu godzin, w zależności, jak aktorzy poprowadzą poszczególne sceny.
Kim jest w spektaklu Patrycja Ziółkowska? Oczywiście Małgorzatą, którą za podszeptem Mefistofelesa uwiódł Faust, choć to tylko część prawdy. Z pierwszej, najbardziej znanej części tekstu Goethego reżyser stworzył właściwie monodramy bohaterów. Po Sebastianie Rudolphie (Faust) i Philippie Hochmairze (Mefisto) w trzeciej godzinie pojawia się Patrycja Ziółkowska i przez następne kilkadziesiąt minut przejmuje scenę w absolutne władanie.
Najpierw jest zmysłową i kuszącą Wiedźmą, która wyczarowuje obraz niewinnej Małgorzaty. Za chwilę przemienia się w tę dziewczynę, ale zarazem i w jej sąsiadkę Martę, która radzi przyjąć klejnoty podrzucone przez Fausta. Najbardziej przejmująca jest jednak w finale, gdy jako Walenty przeklina Małgorzatę-dziwkę i jako szatan przeszkadza sobie samej w modlitwie.
Na pustej scenie aktorzy wyczarowują widzom świat, nie ten zewnętrzny, z wartkimi zdarzeniami, ale kryjący się wewnątrz każdego człowieka. Reżyser nie każe im wcielać się w kolejne postaci, lecz dotrzeć do sedna ich emocji. Trójka wykonawców w kolejnych scenach nie przebiera się, nie zmienia nawet tembru głosu, a jednak każdy jest ciągle inny i prawdziwy.