Walcząc o drugą kadencję, Donald Trump zapowiadał, że zostanie rozpoczęta bez udziału gwiazd pop. Myślał, że szydzi z artystów, wspierających tradycyjnie demokratów, a okazało się, że jak szekspirowski Makbet nieświadomie prorokował własną klęskę. Bo przecież mówiło się, że za kadencji Trumpa w Ameryce nie było większej gwiazdy pop niż on sam.
Biden i Harris wracają do tradycji Baracka Obamy. Zaproszeni przez niego artyści pomogli zgromadzić w 2009 r. 400 tys. słuchaczy.
W warunkach pandemii do poprowadzenia głównej gali zaproszono Toma Hanksa. Przez jego kreacje w filmach „Forrest Gump", „Filadelfia", „Szeregowiec Ryan" i „Apollo 13" Amerykanie rozmawiali o swojej historii. Ale Hanks to także potomek prezydenta Abrahama Lincolna.
Rolę wykonania amerykańskiego hymnu powierzono Lady Gadze. Śpiewała „Star Spangled Banner" na Super Bowl 2016. Ale towarzyszyła też Bidenowi z recitalami, gdy w finale kampanii walczył o odzyskanie dla demokratów Pensylwanii (czołowy „swing state"). Gaga ma za sobą etap „gwiazdy nastolatek", do czego przyczynił się sukces nowej wersji filmu „Narodziny gwiazdy". We wcześniejszej grała Barbra Streisand.
W programie znalazł się Bruce Springsteen. Uczestniczył w konwencji demokratów i użyczył piosenki „The Rising" do promocyjnego filmu. Z kolei Jon Bon Jovi nagrał antytrumpowską płytę „This House Is Not For Sale". Na okładce jest dom nad przepaścią.