Ile Europa jest gotowa dać za Ukrainę

Ani prezydent Ukrainy Poroszenko, ani jej premier nie wydawali się specjalnie szczęśliwi po podpisaniu w piątek umowy z Rosją, która przynajmniej teoretycznie ma zapewnić dostawy gazu dla Ukrainy do wiosny. I można to zrozumieć.

Publikacja: 02.11.2014 18:37

Podpisanie porozumienia gazowego: z lewej - rosyjski minister Aleksander Nowa, z prawej - ukraiński

Podpisanie porozumienia gazowego: z lewej - rosyjski minister Aleksander Nowa, z prawej - ukraiński Juryj Prodan. W centrum Guenther Oettinger

Foto: AFP

Porozumienie nie tyle świadczy o gotowości Kremla do kompromisu co pokazuje granice zaangażowania Europy po stronie Kijowa.

Podejmując rokowania w sprawie wznowienia dostaw gazu Władimir Putin chciał sprawdzić, jak dużo Zachód naprawdę może zapłacić za rewolucję na Majdanie. Zażądał, aby Bruksela wyłożyła pieniądze za gaz dla Ukraińców albo przynajmniej udzieliła gwarancji, że Kijów za niego zapłaci. Unia Europejska nie zgodziła się jednak ani na jedno, ani na drugie. Owszem, ukraińskie władze zapłacą za surowiec z pomocy MFW i Unii, ale tej już otrzymanej wiosną. W ten sposób aż 1/3 zachodnich środków, które miały być przeznaczone na przebudowę ukraińskiej gospodarki, modernizację infrastruktury kraju i rozbudowę jego sił zbrojnych, trafi do kasy Kremla. To posunięcie załatwia Putinowi za jednym razem dwie rzeczy: przybliża moment bankructwa Ukrainy oraz zasila rosyjski budżet w dewizy, których tak bardzo brakuje Rosji z powodu nałożonych przez Unię i Stany Zjednoczone sankcji. Kreml zachowa jednocześnie potężną broń na wypadek, gdyby Komisja Europejska chciała na poważnie kontynuować postępowanie antymonopolowe przeciwko działaniom Gazprom na unijnym rynku. Jeśli rosyjskiemu potentatowi rzeczywiście zacznie coś grozić, Putin będzie mógł ponownie zakręcić kurek z gazem. Już wie, jak bardzo Europa się tego obawia: zastraszona wizją odcięcia dostaw rosyjskiego gazu dostarczanego poprzez Ukrainę (15 proc. całego zużycia Unii) Bruksela odsunęła przecież interesy Ukrainy na bok.

„Dzięki temu porozumieniu Europejczycy nie będą marzli tej zimy" - nie ukrywał zadowolenia odchodzący szef Komisji Europejskiej, Jose-Manuel Barroso. I dodał: „Oby to był pierwszy krok do odprężenia w stosunkach między Unią i Rosją".

Poroszenko miał już przedsmak tego koniunkturalizmu Unii gdy okazało się, że niektóre kraje członkowskie przestały już kilka tygodni temu przepompowywać gaz na Ukrainę w ramach tzw. rewersu byle nie narażać się Kremlowi.

Ale to nie koniec złych wiadomości dla Kijowa. Pod naciskiem Brukseli ukraiński prezydent musiał się zgodzić na wysoką (365-378 dolarów za tysiąc metrów sześc.) cenę rosyjskiego gazu. To zdecydowanie więcej, niż średnia dla zachodnich klientów Gazpromu (304 USD). I to tym bardziej, że koszt transportu na Ukrainę jest wyraźnie niższy, niż np. do Niemiec, a część surowca opłaconego przez Kijów trafi do kontrolowanej przez separatystów części Donbasu. W ten sposób Kreml będzie bez końca wysysał ukraińską gospodarkę z nielicznych dewiz, jakie jej jeszcze pozostaną.

Taki kształt porozumienia z Kremlem nie jest jednak tylko wynikiem spolegliwej postawy Zachodu. MFW od 20 lat apelował do Kijowa o urealnienia cen gazu dla przemysłu i odbiorców indywidualnych, co jest warunkiem ograniczenia katastrofalnego marnotrawstwa tego surowca przez Ukrainę. Ukraińcy wciąż jednak płacą tylko kilkanaście procent rzeczywistych kosztów paliwa. Po rewolucji na Majdanie premier Arsenij Jaceniuk, w przeciwieństwie do Leszka Balcerowicza, nie zdecydował się na "szokową terapię", która wyrwałaby ukraińską gospodarkę z marazmu. Można mieć uzasadnione obawy, czy Ukraina dostanie na to kolejną szansą.

Porozumienie nie tyle świadczy o gotowości Kremla do kompromisu co pokazuje granice zaangażowania Europy po stronie Kijowa.

Podejmując rokowania w sprawie wznowienia dostaw gazu Władimir Putin chciał sprawdzić, jak dużo Zachód naprawdę może zapłacić za rewolucję na Majdanie. Zażądał, aby Bruksela wyłożyła pieniądze za gaz dla Ukraińców albo przynajmniej udzieliła gwarancji, że Kijów za niego zapłaci. Unia Europejska nie zgodziła się jednak ani na jedno, ani na drugie. Owszem, ukraińskie władze zapłacą za surowiec z pomocy MFW i Unii, ale tej już otrzymanej wiosną. W ten sposób aż 1/3 zachodnich środków, które miały być przeznaczone na przebudowę ukraińskiej gospodarki, modernizację infrastruktury kraju i rozbudowę jego sił zbrojnych, trafi do kasy Kremla. To posunięcie załatwia Putinowi za jednym razem dwie rzeczy: przybliża moment bankructwa Ukrainy oraz zasila rosyjski budżet w dewizy, których tak bardzo brakuje Rosji z powodu nałożonych przez Unię i Stany Zjednoczone sankcji. Kreml zachowa jednocześnie potężną broń na wypadek, gdyby Komisja Europejska chciała na poważnie kontynuować postępowanie antymonopolowe przeciwko działaniom Gazprom na unijnym rynku. Jeśli rosyjskiemu potentatowi rzeczywiście zacznie coś grozić, Putin będzie mógł ponownie zakręcić kurek z gazem. Już wie, jak bardzo Europa się tego obawia: zastraszona wizją odcięcia dostaw rosyjskiego gazu dostarczanego poprzez Ukrainę (15 proc. całego zużycia Unii) Bruksela odsunęła przecież interesy Ukrainy na bok.

Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1003
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1002
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1001
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1000
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 999