Znów przekraczamy Ural. Wielokilometrowe ostatki I Rajdu Wenecja – Pekin kończą naszą przygodę azjatycką. Na zachód od Jekaterynburga Ural nie jest szczególnie imponujący. Wznosi się ledwie kilkaset metrów nad poziom morza. Aż dziw, że dopiero Piotr Wielki podjął się misji przekroczenia Uralu i penetrowania Syberii. Opłaciło się. Złoża żelaza, miedzi, złota, kamieni szlachetnych szybko zwróciły inwestycje, a Gubernia Tobolska szybko stała się ważnym okręgiem przemysłowym. A potem już Kolej Transsyberyjska rozciągnęła Rosję po Pacyfik i w wielu dziedzinach przeniosła ciężar gospodarczy na wschód. Czy przeniosła obyczajowość? Niekoniecznie.
Po syberyjskiej stronie Uralu, pomijając niewątpliwy urok przyrody, cywilizacja XXI wieku pojawia się zaskakująco nierównomiernie. Szczególnie widać to na wsi. Duże miasta hołdują tradycji daczy. Na przedmieściach powstają ciągle rekreacyjne osiedla działek. Niedużych. 5-15 arów, jakieś kwiatki, trochę warzyw, skromna chatka. I święty spokój. Emeryci spędzają tu czas od wiosny do jesieni. Na Syberii to nieskończona przestrzeń... 3 miesięcy. Może dlatego działki skromne. W całoroczne domy letniskowe inwestuje się sporadycznie. Wsie więc umierają...
Po zachodniej stronie Uralu jest inaczej. Każda podróż ma w sobie coś przypadkowego. Nasza szczególnie. Gdy tylko zobaczyliśmy, że wioski dorzecza Wołgi wyglądają schludniej niż w ostatnim tygodniu przywykliśmy, zboczyliśmy z głównej szosy. Zatrzymaliśmy się w dwóch małych wsiach, w Maryjnie i Serednikach. Zatrzymaliśmy w osłupieniu. Stara drewniana architektura zadbana, odmalowana. Żadnego eternitu, ani blachy, a jeśli już to malowana w przyjaznych kolorach.
Ogrody kwiatowe jak z impresjonistycznych fantazji. Sady obfite. Działki przydomowe duże, półhektarowe i większe. Przed domami przyzwoite auta. Dostatek. To nie dacze, ale wsie wykupione, zmienione przez klasę średnią. Dawne domy rolników dziś są całorocznymi domami podmiejskimi, chociaż to eufemizm, bo do większych miast trzeba jechać ponad setkę kilometrów. Właścicielami tych domów wcale nie są bogacze. W mieście mieszkają w szkaradnych blokach. Ale wolą tu na uboczu odpoczywać od hałasu miasta.
Pierwsi „kapitaliści", którzy trafili do takich wiosek to wnukowie dawnych kołchozowych gospodarzy, po prostu zawrócili z dziejowej wędrówki. Za nimi przyjechali znajomi, sąsiedzi. Wsie takie nie żyją już z rolnictwa, ale właśnie z wakacjuszy. Pojawiły się pierwsze knajpki, sklepiki z miejskimi delikatesami. Ale mleko jest „od krowy", a jajka też własne. Tu urozmaicają sobie czas grzybo i jagodobraniem, tu łowią ryby, tu cały sezon preparują domowe przetwory. Co śmielsi zaczynają już nimi handlować. Przy każdym domu obowiązkowa „bania". Sądząc po zapasach opału spryzmowanego za domami, wielu z nich spędza tu też czas zimą. Stare studzienne żurawie służą już tylko bukolicznej estetyce, bo wodę mają w kuchennym kranie, a przelewowe oczyszczalnie ścieków nie są wcale zbytecznym luksusem. Tak, rosyjska wieś weszła w XXI wiek szybciej niż osiedlowe blokowiska.