Głównym organem promującym szczytne zachodnie idee wśród Arabów miała być założona przed czterema laty telewizja al Hurra. Lecz choć – jak donosi dziennik „Washington Post” – projekt kosztował już amerykańskich podatników 350 milionów dolarów, kanał, który miał być alternatywą dla al Dżaziry, w świecie arabskim określany jest mianem kompletnej klapy. Według sondażu opublikowanego w marcu przez Uniwersytet Maryland i Zogby International 54 proc. ankietowanych mieszkańców Bliskiego Wschodu ogląda informacje al Dżaziry, 9 proc. al Arabii, a tylko 2 proc. wybiera al Hurrę.
– Ta telewizja jest tendencyjna: proamerykańska i proizraelska. Jej szefowie próbują uprawiać propagandę jak z lat 50. – mówi „Rz” Zaher Sabader, dziennikarz agencji Syrian Arab News Agency. – Administracji Busha wciąż wydaje się, że Arabowie są niewykształceni, głupi i można im sprzedać wszystko – dodaje Sabader.
Lecz choć stacja broni się, że nie jest amerykańską gadzinówką, podobne opinie potwierdzają popełnione przez nią gafy. W Wielkanoc prowadzący program powitał np. głównie muzułmańską widownię słowami „Jezus zmartwychwstał!”. Z kolei, gdy w 2004 r. w izraelskim nalocie zginął szejk Ahmed Jassin i praktycznie wszystkie arabskie kanały przerwały program, al Hurra nadal emitowała program kulinarny – przypomina „Washington Post”.
– Amerykanie uprawiają tzw. propagandę białą, czyli najmniej skuteczną, bo odbiorcy tej telewizji doskonale wiedzą, jakie jest jej źródło. Bo jeśli wiemy, kto jest właścicielem stacji, takie działania nie mają szansy na sukces, bo odbiorca zdaje sobie sprawę, że za daną informacją kryje się interes nadawcy – tłumaczy dr Wojciech Jabłoński, politolog i specjalista ds. kształtowania wizerunku. – Dla USA lepiej byłoby, gdyby na Bliskim Wschodzie uprawiały propagandę czarną, której źródło nie jest wyraźnie określone. Wtedy stacja miałaby charakter pseudoobiektywny i cieszyłaby się większą oglądalnością – dodaje Jabłoński.
Amerykanie szukają innych sposobów na zdobycie dusz mieszkańców Bliskiego Wschodu. „Traktujcie pieniądze jak broń” – to główny wniosek z ujawnionej wczoraj instrukcji gen. Davida Petraeusa. Głównodowodzący sił USA na Bliskim Wschodzie zaleca w niej żołnierzom, by zatrudniali Irakijczyków, „gdzie tylko się da”, i próbowali odbudować lokalne gospodarki. – To nie jest dobry pomysł. Ludzi trzeba przekonywać, a nie kupować – podkreśla Hatif Janabi, iracki pisarz i poeta.