Dopiero w poniedziałek udało się ugasić pożar trzech wielkich zbiorników ropy w libijskim porcie Es Sider, głównej bazie eksportowej w kraju. Nadal płoną trzy pozostałe zbiorniki podpalone podczas ataku islamistów w ubiegłym tygodniu. Odpalili oni rakiety i prowadzili ostrzał z szybkich łodzi patrolowych, próbując po raz drugi w ciągu dwóch tygodni przejąć kontrolę nad instalacjami eksportowymi.
Siły rządowe po raz kolejny odparły atak, choć przyznały się do utraty 22 żołnierzy. Olbrzymie są też straty materialne. Do początku tygodnia spłonęło 850 tys. baryłek surowca, czyli około dwudniowe wydobycie całego kraju. W Es Sider znajdują się zbiorniki mogące łącznie pomieścić 6,2 mln baryłek, jednak od tygodnia nie są tam przyjmowane tankowce odbierające ropę.
To skutek walk wokół Es Sider i Ras Lanuf, leżącego w pobliżu innego portu przeładunkowego ropy. Atak na porty eksportowe podjęli islamiści popierający samozwańczy rząd Omara al Hissiego. Wydał on podległym sobie grupom zbrojnym rozkaz zajęcia instalacji bronionych przez siły lojalne wobec uznawanego przez społeczność międzynarodową rządu Abdullaha al-Thinniego.
Chodzi o odebranie przeciwnikom źródła dochodu z eksportu, który i tak skurczył się dramatycznie w ciągu ostatnich trzech lat. Wydobycie ropy, szacowane w 2010 r. na 1,1 mln baryłek dziennie, szacowane jest dzisiaj na 350 tys. baryłek. Przy tym ciągle spada – zarówno z powodu walk, jak i braku części zamiennych urządzeń, a także z powodu wyjazdu zagranicznych specjalistów. Sytuacja jest już tak zła, że w ostatnich dniach Libia nie ma już dość paliw nawet na własne potrzeby.
Niezależnie od strat materialnych coraz poważniejsza jest groźba wydostania się do morza dużych ilości ropy z uszkodzonych zbiorników. Niemogący sobie poradzić z rozmiarami katastrofy rząd Thinniego zaapelował o międzynarodową pomoc. Problem polega na tym, że rozpoczęcie pracy w objętym walkami rejonie byłoby dla zagranicznych strażaków i służb ratowniczych zbyt niebezpieczne.