Problemy z kolanem wyeliminowały też ze startów w zawodach posłankę PO Agnieszkę Pomaskę, która jako juniorka była mistrzynią Polski w windsurfingu i brązową medalistką mistrzostw świata w olimpijskiej żeglarskiej klasie Mistral. – Mieszkam w Trójmieście i gdy obserwuję trenujących deskarzy, łezka się w oku kręci – mówi z żalem Pomaska, która w czerwcu weszła do Sejmu w miejsce wybranego do europarlamentu Jarosława Wałęsy. – Teraz uprawiam windsurfing tylko rekreacyjnie. No i trenuję ministra Sławomira Nowaka, który ma duże ambicje i, trzeba mu przyznać, nieźle sobie radzi.
Jako jedni z nielicznych w parlamencie sportowe kariery zakończyli w sposób naturalny, a nie wywołany kontuzją: senator PO Andrzej Szewiński, były reprezentant Polski w siatkówce, i poseł PO Zbigniew Pacelt. To bodaj najbardziej utytułowany sportowiec pośród posłów. Jako pływak był trzydziestokrotnym rekordzistą Polski, sześciokrotnym mistrzem kraju i dwukrotnym olimpijczykiem. Choć początkowo polskie gazety wymieniały jego nazwisko obok Amerykanina Marka Spitza, karierę pływacką zakończył w wieku zaledwie 21 lat. Potem przez kilka lat trenował pięciobój nowoczesny (brał udział w igrzyskach w Montrealu), a następnie został trenerem i działaczem sportowym.
"Kiedy w Montrealu kończyłem bieg, podobno miałem z wysiłku żółtą twarz. Jednak by osiągać najwyższe cele w życiu, nie można kalkulować, tylko dawać z siebie wszystko. Nauczył mnie tego sport i uważam, że to była dobra szkoła" – pisze na swojej stronie internetowej.
[srodtytul]Maraton dzięki Tuskowi[/srodtytul]
Wśród posłów sportowców są i tacy, którzy sukcesy zaczęli odnosić już po rozpoczęciu przygody z polityką. Najbardziej wyrazistym przykładem jest poseł PO Antoni Mężydło. Po pięćdziesiątce zaczął trenować biegi długodystansowe. W 2006 r. został mistrzem świata parlamentarzystów w maratonie, choć startował dopiero drugi raz w życiu.
– Byłem zaskoczony tym sukcesem. Szczególnie, że startowali też parlamentarzyści z Afryki, chyba nawet z Kenii – wspomina Mężydło. Dlaczego zaczął trenować? To ponoć zasługa Donalda Tuska i Bolesława Piechy (PiS). – Kiedy dostałem się do Sejmu, Donald, jako stary kolega z opozycji, zaproponował, byśmy pograli razem w piłkę. Zgodziłem się, ale cały czas łapałem kontuzje. Wiceminister zdrowia Bolesław Piecha powiedział mi wtedy, że te kontuzje biorą się stąd, że za dużo ważę. Poradził mi, żebym zgubił kilogramy, biegając. I tak to się zaczęło – opowiada.