- Żona przywiozła córkę do Dziecięcego Szpitala Klinicznego w Warszawie na badanie nerek. Po rejestracji pielęgniarka skierowała je do sali na oddziale nefrologii, w której mała miała leżeć. Dwa łóżka zajmowali już kilkunastoletni chłopcy, obok nich siedzieli rodzice – mówi „Rz" pan Marek, ojciec sześcioletniej dziewczynki. Problem pojawił się, gdy przy drzwiach do pokoju dziecko zakaszlało. Wówczas rodzice chłopaków zagrodzili mu wejście do sali. Stwierdzili, że jest chore i go nie wypuszczą. – Na nic zdało się tłumaczenie, że córka miała kaszel na tle alergicznym, bo zjadła orzechy. I jest całkowicie zdrowa. Pielęgniarka powiedziała, że nie będzie walczyła z rodzicami, i kazała czekać na inne miejsce.
Incydent czy norma?
Dziewczynka razem z matką przez kilka godzin tułała się po oddziale. Następnie została umieszczona w szpitalnej kaplicy, gdzie zjadła obiad. – Córka strasznie się tym przejęła, a ja byłam oburzona i bezsilna. Nie rozumiem, jak to możliwe, że to rodzice wydają werdykt w szpitalu, a nie lekarze – mówi mama sześciolatki. Dyrektor szpitala Robert Krawczyk w rozmowie z „Rz" przyznaje, że zdarzenie miało miejsce. Ale zapewnia, że był to incydent. – Przykro mi, że do tego doszło. Każdy rodzic, którego dziecko trafia do szpitala, jest w stresie. Do tej pory emocje, obawy i lęki opiekunowie najczęściej odreagowywali na personelu medycznym. Po raz pierwszy dotknęło to pacjentkę i jej rodziców – mówi dyr. Robert Krawczyk. – Być może w tej sytuacji zabrakło interwencji lekarza. Krawczyk przyznaje jednak, że personel coraz częściej obawia się opiekunów chorych dzieci, ponieważ ci bywają agresywni. Opowiada, że ostatnio personel miał duże trudności z uspokojeniem jednego z ojców, który uważał, że szpitalne termometry nie pokazują właściwych danych. Krzyczał, miał w sobie bardzo dużo złych emocji. – Przygotowujemy się do założenia monitoringu m.in. w izbie przyjęć, w której niejednego rodzica zbyt mocno ponoszą nerwy – dodaje dyrektor.
Ostatnie słowo ma lekarz
Podobne incydenty mają miejsce także w innych szpitalach dziecięcych w kraju. Lekarze, z którymi rozmawialiśmy, przyznają, że rodzice są coraz bardziej zniecierpliwieni tym, że dzieci czekają w kolejce na badania czy na szpitalne łóżko – a tych wciąż jest za mało. W Szpitalu Dziecięcym im. Korczaka w Łodzi rodzice także bywają agresywni. – Przypadki, gdy na życzenie rodzica przesuwa się dziecko na inną salę, zdarzają się, ale na szczęście rzadko. W takich sytuacjach ostateczny głos ma lekarz, który ocenia, czy są przesłanki medyczne, by to zrobić – mówi rzecznik szpitala Adriana Sikora. Zapytana, czy zdarzają się przejawy agresji wobec lekarzy, pielęgniarek ze strony rodziców czy w relacji rodzic – rodzic informuje, że tak, ale ograniczają się do „agresji słownej".
– My tłumaczymy, że nie przenosi się dzieci z powodu błahych dolegliwości, jak katar czy kaszel. Jeśli już tak się dzieje, to musi to być uzasadnione medycznie, np. stwierdzeniem u dziecka mocno zakaźnych rotawirusów – słyszymy od Magdaleny Oberc, rzeczniczki Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie. – Ale trzeba pamiętać, że szpital to miejsce zbiorowego przebywania i nie ma możliwości, by wszyscy pacjenci byli w jedynkach. Oberc dodaje, że jeśli zdarzają się wybuchy złości, to raczej w poradniach, spowodowane długim czasem oczekiwania na wizytę. – Za to na szpitalnych oddziałach rodzice chcą mieć coraz większy wpływ na leczenie ich dzieci. Sugerują, jakie leki podać, jaką zastosować terapię. I na tej płaszczyźnie czasem dochodzi do wymiany zdań z personelem – wyjaśnia Magdalena Oberc.
Gdy emocje biorą górę
Adam Sandauer ze stowarzyszenia pacjentów „Primum Non Nocere" uważa, że osoby, które w nieuzasadnionych przypadkach swoim zachowaniem dezorganizują pracę w szpitalach, są na bakier z kulturą i obyczajowością. – W szpitalach nie leżą zdrowi, tym bardziej kaszlnięcie nie powinno być powodem do przenosin dziecka. Kwestie sporne powinien rozstrzygać ktoś z personelu. Dobrze, by był też przy tym psycholog, któremu łatwiej zrozumieć zawiłość emocji – uważa Adam Sandauer. Psycholog społeczny dr Anna Siudem z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie zwraca uwagę na rosnącą wśród Polaków agresję.